Poroniłam...
Wrocław, 15.10.2015. Dzień Dziecka Utraconego. Pomnik nagrobny autorstwa Martina Hudáčka na cmentarzu Osobowickim przedstawiający rodziców cierpiących po utracie swego nienarodzonego dziecka. Karol Białkowski /Foto Gość

Poroniłam...

Brak komentarzy: 0

jsb

publikacja 15.10.2017 08:00

Utrata dziecka nienarodzonego zawsze jest dramatem. Czasem jednak ten dramat staje się jeszcze większy za sprawą innych ludzi.

Wracamy na oddział. Po kilkunastu minutach ordynator fatyguje się do nas osobiście, by powiedzieć, że jednak się pomylił, ciałko jest i zaraz przyjdzie lekarz, który przygotuje nam próbkę tkanek do badania. Ten rzeczywiście przychodzi. Nie próbując nawet ukryć niezadowolenia z powodu powierzonego mu zadania, pyta pielęgniarkę: „Gdzie to jest?!”. Ta odpowiada: „W brudowniku”…. Wszystko w naszej obecności. Po raz kolejny robi mi się słabo. W końcu otrzymujemy zabezpieczoną do badań próbkę, którą zawozimy do laboratorium genetycznego, wyszukanego w internecie. Szczątki naszego dziecka ma zabrać zakład pogrzebowy, bo takie jest prawo. Ze szpitala wychodzę zrozpaczona i upokorzona, z poczuciem, że mnie i moje dziecko odarto z wszelkiej godności.

To jednak nie koniec tej historii, bo kiedy za kilka dni przychodzą wyniki potwierdzające płeć żeńską dziecka, ogarniają mnie złe przeczucia… Mając w pamięci to, jak potraktowano nas w szpitalu, wracam do laboratorium i proszę o pobranie mojego DNA i porównanie go z tym znalezionym w materiale poporonnym. Niestety moje obawy okazują się słuszne… Wychodzimy na pogrzeb, kiedy otrzymujemy telefoniczną informację o tym, że w próbce przygotowanej przez szpital nie ma tkanek pozwalających na określenie płci dziecka, jest tylko materiał z moim osobistym DNA… Podczas pogrzebu nie potrafię myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, co znajduje się tej w małej, białej trumience, którą składamy do grobu….

Historia druga

Lipcowy poranek. Znów jestem w ciąży i znów trafiam do szpitala. Tym razem to 15. tydzień i wiem już, że moje dzieciątko nie żyje. Zmarło kilka dni wcześniej, pokonane przez zespół ciężkich wad genetycznych wykryty w 11. tygodniu ciąży. Do szpitala zgłaszam się, bo konieczne jest wywołanie porodu, na tym etapie ciąży zwanego jeszcze poronieniem indukowanym. Przyjeżdżam do szpitala w Pyskowicach, gdyż wiem, że w tym szpitalu przestrzegane są zasady poszanowania życia ludzkiego od poczęcia, a ordynator oddziału położniczego jest człowiekiem bardzo wierzącym. Po przyjęciu robione jest badanie USG, podczas którego lekarka pokazuje mi wszystko dokładnie i tłumaczy, że na pewno nic już nie da się zrobić… Prosi o zgodę na podanie leków mających wywołać poronienie. Po kilku godzinach rodzi się malutki, martwy chłopczyk. Przytulam go i trwamy tak przez jakiś czas, po czym przychodzi położna. Obejmuje mnie i pociesza, następnie zabiera mojego synka, niosąc go po prostu w swoich dłoniach, jak dziecko, a nie jak coś obrzydliwego w naczyniu czy przy użyciu narzędzi. Nie zdaje sobie nawet sprawy, jak wiele dla mnie znaczy ten prosty gest. Kiedy przyjeżdża mąż, dostajemy ciałko naszego synka godnie zabezpieczone i zostajemy z nim sam na sam, by się pożegnać.

Zanim to następuje, przychodzi jeszcze położna oddziałowa, która pyta, jak się czuję, i przekazuje wyrazy współczucia. Wręcza mi garść ulotek o grupach wsparcia, o poronieniach i miejscach, gdzie szukać pomocy. Informuje, że mam prawo do pochówku i świadczeń socjalnych, tłumaczy też, gdzie i jak to załatwić. Przychodzi też lekarz i wyjaśnia, że chciałby uniknąć zabiegu łyżeczkowania macicy, bo to bardzo inwazyjny zabieg. Pyta, czy zgadzam się poczekać na samoistne oczyszczenie się narządu. Zostaję w szpitalu dzień dłużej, ale unikam pozostawiającej trwałe ślady interwencji chirurgicznej. Ze szpitala wychodzę z wielkim bólem w sercu, ale też ze wspomnieniem mojego ślicznego synka i chwil z nim spędzonych. Wychodzę również z poczuciem, że moje dziecko zostało potraktowane z godnością i szacunkiem, tak jak powinno się traktować każdego człowieka, który odchodzi.

Według polskiego prawa, niezależnie od czasu zakończenia ciąży kobiecie przysługuje prawo do pochówku dziecka, jego rejestracji w USC, zasiłku pogrzebowego oraz 8-tygodniowego urlopu macierzyńskiego. Aby zarejestrować dziecko w Urzędzie Stanu Cywilnego, potrzebne jest zaświadczenie ze szpitala potwierdzające, że dziecko urodziło się martwe, oraz określające jego płeć. Jeśli wczesny etap ciąży nie pozwala na określenie płci, można z materiału poporonnego w wyspecjalizowanych laboratoriach wykonać badanie DNA. Badanie to kosztuje około 400 zł. Szpitale są zobowiązane do umożliwienia pochówku martwo urodzonego dziecka, a także do informowania kobiet o przysługujących im prawach oraz o możliwościach uzyskania wsparcia psychologicznego.

Więcej na: poronilam.pl.

Przeczytaj także:

Opowieść o Samuelu

Jak ukoić ból po stracie dziecka

Poroniłam...

Wsparcie daje grupa

Miejsce, którego bardzo brakuje

Dzień Dziecka Utraconego

 

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Radio eM

redakcja@radioem.pl
tel. 32/ 608-80-40
sekretariat@radioem.pl
tel. 32/ 251 18 07

WERSJA DESKTOP
Copyright © Instytut Gość Media. Wszelkie prawa zastrzeżone.