Św. Augustyn z Canterbury

Św. Augustyn z Canterbury

Brak komentarzy: 0

publikacja 27.05.2020 08:30

Czytając o dzisiejszym patronie, przypomniałem sobie słowa, które w czasie homilii wypowiedział ks. abp Grzegorz Ryś.

Czytając  o dzisiejszym patronie, przypomniałem sobie słowa, które w czasie homilii wypowiedział ks. abp Grzegorz Ryś. Zanim jednak do tych słów dojdę, wcześniej zaprezentuję jego, św. Augustyna z Canterbury. Żył w VI wieku i wszystko na to wskazuje, że był opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie. W końcu z jakiego innego powodu, zostałby w roku 596 postawiony przez papieża  na czele grupy 40 mnichów, którzy mają się udać z Dobrą Nowiną do Anglii? I jeszcze ta sakra biskupia, którą za zezwoleniem Ojca św. przyjął już w drodze, z rąk biskupa Arles. No a potem cała grupa dociera na północne wybrzeże Galii, gdzieś w okolice Calais. Jest początek roku 597 roku, wieje porywisty mroźny wiatr, a wody Kanału La Manche są wzburzone. I choć od Anglii dzielą ich już tylko 33 km, to żaden z benedyktynów, nawet św. Augustyn, nie pali się by wsiąść do łodzi i pokonać ten króciutki dystans. Zamiast tego decydują się napisać do papieża list z pytaniem, czy na pewno mają wyruszyć z Dobrą Nowiną właśnie tam. Przecież dotychczasowe próby ewangelizowania tej wyspy kończyły się porażką, ostatni chrześcijanie chronili się w górach Walii, a do tego szansa schwytania i trafienia  na targ niewolników, graniczyła z pewnością. Dlatego właśnie zakonnicy pod wodzą dzisiejszego patrona, zamiast pokonać owe marne 33 km na pokładzie statku, wolą słać list do Rzymu – z Calais to jakieś 1560 km. Ku ich przerażeniu odpowiedź przychodzi jednak szybko. „Idźcie, w imię Boże! - pisze do nich św. Grzegorz Wielki, papież, tak samo zresztą jak i oni benedyktyn - Im większe przeszkody, większa korona nagrody! Niech łaska Wszechmogącego Boga chroni was i umożliwi mi oglądanie owoców waszej pracy w domu niebiańskim! Choć nie mogę dzielić waszych trudów będę miał udział w waszych żniwach, bowiem Bóg wie, że nie brak wam dobrej woli”! Cóż było robić... nasz dzisiejszy święty wsiada więc z 40 współbraćmi na okręt i obiera kurs na wybrzeże Anglii, wprost w paszczę lwa. Ląduje na wyspie w Wielkanoc roku 597, czego widomym znakiem, jest po dziś dzień krzyż-obelisk w Ebbsfleet. Zamiast jednak śmierci, spotyka ich wszystkich życzliwe przyjęcie ze strony króla Kentu,  Etelberta, na ten czas jeszcze poganina, ale w niedalekiej  przyszłości świętego. Otóż król razem z małżonką, Bertą, córką chrześcijańskiego władcy Paryża, nie tylko zgadza się, by zakonnicy głosili w jego królestwie Dobrą Nowinę, ale i sam postanawia po pewnym czasie przyjąć chrzest, a nawet oddaje misjonarzom kawałek ziemi w Canterbury, by postawili tam kościół – zalążek późniejszej katedry, która na 1000 lat stanie się siedzibą katolickich prymasów Anglii, spośród których św. Augustyn z Canterbury jest pierwszym. A teraz, skoro już wszystko o nim wiemy, czas wrócić do abp Grzegorza Rysia i jego słów, które prosto wyjaśniają to, dlaczego chwała nieba stała się udziałem dzisiejszego patrona. Cytuję: „Na czym polega cud przejścia przez Morze Czerwone? Nie na tym że się woda rozstąpiła – Pan Bóg może przecież zrobić wszystko. Prawdziwy cud polegał na tym, że Żydzi przeszli przez to morze, że się odważyli wejść w środek tego morza.” Chciałoby się dopowiedzieć, że zaufali Bogu, tak jak wiele wieków później św. Augustyn z Canterbury stawiający stopę na angielskiej plaży. A propos wiecie kiedy umarł?  26 maja 604 lub 605 roku mając na swym koncie ok. 10.000 ochrzczonych mieszkańców Anglii.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Radio eM

redakcja@radioem.pl
tel. 32/ 608-80-40
sekretariat@radioem.pl
tel. 32/ 251 18 07

WERSJA DESKTOP
Copyright © Instytut Gość Media. Wszelkie prawa zastrzeżone.