Niektóre sceny z „Pasji” są nie do wytrzymania. Widz zamyka oczy. Izajasz ma rację: „tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd… Jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa”. Po co to wszystko?
Po raz pierwszy w życiu podczas śpiewania Gorzkich Żali z oczu popłynęły mi łzy. Może się starzeję. Jako młody ksiądz odnosiłem się krytycznie do pobożności ludowej, emocjonalnej, ckliwej. Z wiekiem coraz bardziej rozumiem, że nie można lekceważyć uczuć. One mają swoje ważne miejsce w religijności, są potrzebne. Zestrojenie serca z cierpieniami Jezusa ma swój głęboki sens. „Gorzkie Żale przybywajcie, serca nasze przenikajcie”. Rzecz nie w tym, aby ronić tylko łzy nad Jezusem, by rozważać, jak Go bolało. Chodzi o to, by swój smutek zjednoczyć z Jego smutkiem, swoją samotność z Jego samotnością, swój ból z Jego bólem. By tak się stało, czasem konieczny jest wstrząs. „Uderz, Jezu, bez odwłoki w twarde serc naszych opoki!”.
Tak, uderz! Spojrzenie na ubiczowanego, ukoronowanego cierniem, wleczonego na Golgotę, przybijanego do drzewa, konającego... To musi zaboleć. Nie wiem, o czym myślał Mel Gibson, kręcąc „Pasję”. Można się spierać, czy nie za dużo w tym filmie dosłowności, okrucieństwa, krwi, rozdzieranego ciała… Niezależnie od tego, jak oceniamy sam film, to przecież musiało być jakoś tak albo bardzo podobnie.
Między medycyną a mistyką
Medycyna na podstawie Ewangelii i świadectwa Całunu Turyńskiego potrafi opisać dość precyzyjnie fizyczną stronę cierpień Jezusa. Teologia podkreśla, że chodzi o miłość, która zbawia, a nie o samo cierpienie. Ale Jezus zbawia nas nie mimo bólu, ale przez ból. Nie obok cierpiącego ciała, ale w swoim cierpiącym ciele, w swoim umieraniu. W Wielki Piątek słyszymy w liturgii wezwanie do adoracji: „Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata”. Odpowiadamy: „Pójdźmy z pokłonem”. Ostatecznie nie chodzi o same analizy medyczne czy teologiczne. Chodzi o spotkanie, które nami wstrząśnie. Patrzeć na krzyż po to, by uwierzyć, zapłakać i ucałować, czyli ukochać „Tego, którego przebili”. Święta Teresa z Ávila narodziła się na nowo dzięki takiemu spotkaniu. Pisze: „Pewnego dnia zdarzyło mi się, że wszedłszy do kaplicy domowej, ujrzałam obraz sprowadzony na jakąś uroczystość… Obraz ten przedstawiał Chrystusa, całego okrytego ranami, tak wiernie oddanego, że na widok Jego moja dusza wstrząsnęła się do głębi, oglądając Pana w takim stanie, bo obraz ten żywo przedstawiał, co Chrystus Pan dla nas wycierpiał. Tak wielki ogarnął mnie żal na myśl, jak źle odwdzięczyłam się za te rany, że zdawało mi się, iż serce we mnie pęka. Rzucając się przed Nim na kolana, z wielkim płaczem błagałam Pana, by mnie tak umocnił, abym już Go nie obrażała”. Nie ma nic ważniejszego niż to.
Historia choroby Ukrzyżowanego
Ewangeliczny opis męki i śmierci Jezusa nie koncentruje się na fizycznym aspekcie cierpień Zbawiciela. Piłat „kazał Go ubiczować”. Tylko tyle mówi Pismo Święte o biczowaniu. Historycy opisują dokładnie, na czym polegała ta kara. Podobnie rzecz ma się z ukrzyżowaniem, które w starożytności uchodziło za jedną z najokrutniejszych tortur. Józef Flawiusz pisał, że to „najbardziej wstrętna ze śmierci”. Niemym świadkiem cierpień Jezusa jest Całun Turyński. To, co wiemy o cierpieniach Człowieka z Całunu, odpowiada opisom Ewangelii. Nawet jeśli ktoś uważa, że to fałszywa relikwia, to jednak to płótno nie jest dziełem malarza, ale autentycznym zapisem ran człowieka ubiczowanego, z cierniem na głowie, ukrzyżowanego. Profesor Władysław Sinkiewicz, lekarz, opisał bardzo dokładnie medyczną stronę umierania Jezusa. Najpierw była tortura psychiczna w Ogrójcu. Gdy Jezus się modlił, „jego pot był jak gęste krople krwi” (Łk 22,44).