Cmentarz wygnańców polskich w Tengeru przypomina o 5 tysiącach Sybiraków, którzy po sowieckich łagrach znaleźli w Tanzanii tymczasowy dom. Edward Wójtowicz opiekował się tym miejscem przez ponad 40 lat. „Zostałem tu tylko ja” – mówił podczas naszego spotkania w lutym. Odszedł 18 marca. Pozostała pamięć.
Ucz się historii przy mogiłach
W Tengeru w 1951 r. zawiązał się Związek Polaków w Tanganice. – Zbieraliśmy się przy szklance herbaty albo lampce wina. Obchodziliśmy wspólnie święta. Wszystkie nabożeństwa się razem odprawiało. A potem jeden przekazał swój dom w Aruszy na Dom Polski. Tam, gdzie jest obecnie misja, przy głównej drodze. Pytam pana Edwarda o cmentarz wygnańców polskich, gdzie pochowanych jest 149 osób, również jego matka i babcia. – Jak osiedle zamknęli, to takie bezkrólewie nastąpiło. Rok czy dwa nikt się nie interesował. I nie wiadomo, do kogo to należy. Na początku tylko zagrodzili drutem. W czasie rozmowy powtarzał wielokrotnie: „Wtedy każdy sobie rzepkę skrobał”. – Ludzie sadzili na grobach jakieś rośliny, nie myśląc, że to Afryka. I jak to się przyjęło, to drzewo wyrosło – śmiał się. – Jak zacząłem to czyścić, to 20 taczek wywiozłem. Doglądał cmentarza przez ponad 40 lat. – Na Wszystkich Świętych, żeby utrzymać kontynuację religijną i w ogóle wszystko, proszę pana. Przez lata władze PRL nie wykazywały zainteresowania polskim cmentarzem. – Aż ktoś im nadepnął na piętę. I wtedy tylko kwiaty składali. A potem, w trakcie zmiany systemów z komunistycznego na normalny, wybudowano mur. Zmienił się ambasador. Miał inne zapatrywania. Ogrodził cmentarz. Trzeba było pomalować, pobielić, nazwiska się wykruszały. Ale pomału zrobiliśmy wszystko. Dziś cmentarzem opiekuje się Simon Joseph. Przejął obowiązki po ojcu, który pracował z Edwardem Wójtowiczem w czasach gdy jeszcze istniała ferma. Tanzańczyk dzieli się swoją znajomością historii Polski. Pokazuje księgi pamięci, opowiada o losach poszczególnych osób. Wiele tutejszych grobów to groby dzieci. – Najwięcej zmarło wskutek chorób, malarii. Simon prowadzi mnie na groby rodziny Wójtowiczów. – A w Polsce Pan był? – pytałem wcześniej Sybiraka. – Ani razu – zamyślił się dłuższą chwilę. – Ponad 60 lat poza Polską. Dwóch czy trzech wyjechało, aby się połączyć z rodzinami. Potem pisali, że posłali ich z powrotem do Rosji, gdzie myśmy byli. I myśmy się zastanawiali, czy to warto wracać. W 1990 r. w czasie pielgrzymki do Tanzanii Aruszę odwiedził Jan Pawel II. – Przejazdem był. Mieliśmy się spotkać, a ja akurat nie mogłem. Poszła delegacja naszego Związku. Wtedy było nas gdzieś pięćdziesięciu. Dziś tylko ja już zostałem, proszę pana – mówił, gdy popijaliśmy wodę sodową w ocienionym pokoju jego domu w Aruszy.
Zmarł 18 marca 2015 nad ranem. Był ostatnim Sybirakiem w Tanzanii. W kaplicy w Tengeru na mosiężnej tablicy z orłem w koronie i biało-czerwoną szarfą wygrawerowane są słowa: „Ucz się prawdziwej historii tu, przy mogiłach tułaczy, synów i córek polskiej ziemi. (…) Wędrowcze, zmów za nich Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario i Wieczne odpoczywanie”. Podpisane: „Ojciec Łucjan Królikowski, Sybirak”.