Ludzie mówią „nie jestem Duchem Świętym”, a zachowują się tak, jakby byli.
Już od ćwierćwiecza przy każdych wyborach słychać, że nie ma na kogo głosować. I że jedyny realny wybór jest między dżumą a cholerą.
Hm… Nawet gdyby rzeczywiście taki był wybór, to i tak byłaby różnica, bo cholera to jednak nie to samo co dżuma. Ale to fałszywa alternatywa, podsuwana ludziom po to, żeby zostawili sprawy „światłym” i nie zadawali sobie trudu dokonania właściwego wyboru. Czyli, żeby wybierali bez motywacji chrześcijańskiej, albo żeby nie wybierali w ogóle.
To nie krasnoludki wybrały w Stanach Obamę, nie ufoludki postawiły na Hollande’a we Francji, a wcześniej, na przykład, na Zapatero w Hiszpanii. I dla każdego z nich była alternatywa, oczywiście, jak to u ludzi, nie idealna, ale lepsza. I to głównie chrześcijanie, a przynajmniej ci, co jeszcze niedawno za takich się uważali, sami sobie ten los zgotowali. Mogli to przewidzieć, bo kandydaci mówili wprost, co zamierzają zrobić w kwestiach moralnych. Ale takie kwestie wydają się dziś mało istotne. Świat tym łatwiej łapie się na czcze obietnice wygodnego życia doczesnego, im mniej myśli o wiecznym. I są konsekwencje – cywilizacja Zachodu wybiera bożka nicości, który ostatecznie nawet problemów bytowych nie rozwiązuje, ale mami ludzi wizją postępu, nie mówiąc jednak, dokąd postępują i po co.
Dobrych kilka lat temu ksiądz powiedział na kazaniu w dniu wyborów, że zaraz ujawni, na kogo należy głosować. A że trwała cisza wyborcza, jedna z uczestniczek Mszy, nie czekając na ujawnienie kandydata preferowanego przez kaznodzieję, wyszła z ławki i poszła na policję. Tam złożyła zawiadomienie o złamaniu prawa w postaci naruszenia ciszy wyborczej. Gdyby poczekała, usłyszałaby, że tym kandydatem jest Jezus Chrystus i że to ostatecznie Jego trzeba wybierać, gdy wybiera się kogokolwiek.
Ale czy tak nie jest? Czy się wybiera pizzę w knajpie, auto w salonie czy prezydenta w lokalu wyborczym – to wszystko, choć w różnej skali, powinno mieć pozytywne konsekwencje duchowe. Bo jak nie będzie pozytywnych, to będą negatywne.
Skoro św. Paweł wzywa: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie” (1Kor 10,31), to znaczy, że tym bardziej wybory ludzi władzy powinny być dokonywane na chwałę Bożą.
Tylko jak głosować „na chwałę Bożą” i jak wybierać Jezusa, skoro nie odróżniam dżumy już nie tylko od cholery, ale nawet od grypy? Przecież „nie jestem Duchem Świętym”.
A owszem – nie jestem, ale mam Ducha Świętego. I jeśli komuś Jego działanie wydaje się abstrakcją, to dlatego, że Go o nic nie prosi i na Niego w ogóle nie liczy. No niestety – jak się kurka nie odkręci, to woda nie leci.
Jak to jest, że pewni ludzie, choć nieraz „prości”, nie mają problemu z właściwymi wyborami wszelkiego rodzaju, a inni, choć „intelektualiści”, wybierają tragicznie? Ano tak, że ci wzywają Ducha Świętego, a tamci celebrują własną „mądrość”.
Gdy Duch Święty zstąpił na apostołów, nie było warunków, żeby zmieniać świat. Dzisiaj też nie ma. Ale tak jak wtedy – jest Duch Święty.