107,6 FM

Pobożność. Opis lekarstwa

„Każdy epoka, także nasza, musi »pobożnieć« na swój sposób, czyli na nowo przyjąć dar Pana”. Teologia Benedykta XVI ukazuje drogę duchowości, w której są radość i piękno, ale także zgoda na ból z miłości i dla prawdy.

Choć Benedykt XVI usunął się w cień, jego dzieło nadal fascynuje tych, którzy zakosztowali go choć trochę. To smutne, że geniusz nauczyciela wiary został zakrzyczany przez medialnych besserwisserów. Czy jednak my, katolicy, musimy się z tym godzić? Czy możemy sobie pozwolić na to, by lekkomyślnie wyrzucić na śmietnik historii tak ogromny dar nauczania papieża, który był zarazem najwybitniejszym teologiem naszych czasów? Ks. Jerzy Szymik, autor trylogii „Theologia Benedicta”, podjął próbę syntezy myśli teologicznej papieża seniora i przeszczepienia jej na polski grunt. Właśnie ukazał się trzeci tom tego dzieła. Tydzień temu omówiłem pierwszą część książki, w której autor pokazuje krytyczne ostrze myśli papieskiej, wymierzone we współczesne formy bezbożności. Druga część tomu poświęcona jest pobożności, czyli pokazaniu dróg wyjścia z krainy pychy, a prowadzących do życia szczęśliwego, do duchowości katolickiej, czyli oddychania pełnią wiary, nadziei i miłości. Dla wszystkich, których drażnią wszelka płycizna i tandeta, którzy szukają głębi, dla pasterzy, którzy nie chcą karmić owiec zlepkiem sloganów, ale dać najlepszy pokarm, ta książka (zwłaszcza tom III) jest bezcenną pomocą, lekturą obowiązkową.

Co składa się na dobre chrześcijańskie życie? Jakie są jego niezbędne elementy? Dajmy się poprowadzić papieżowi, dla którego teologia nigdy nie była akademickim ćwiczeniem w żonglowaniu trudnymi pojęciami, ale podobnie jak dla jego wielkiego mistrza, św. Augustyna, była przede wszystkim nauczaniem wiary, szkołą chrześcijańskiej mądrości, lekcją życia po Bożemu, świadectwem więzi z Bogiem.
 

Radość, nie łaskotki

Maryja, otrzymując Dobrą Nowinę o tym, że została wybrana na matkę Zbawiciela, słyszy od anioła najpierw słowo „haire” (staropolskie „zdrowaś”), co dosłownie znaczy „raduj się”. Tam, gdzie Bóg wkracza do akcji, tam pojawia się radość, a w każdym razie jej obietnica. Nie ma głębszego źródła radości pełnej niż sam Bóg. Benedykt XVI, któremu medialni hejterzy przykleili wizytówkę surowego i ponurego profesora, podkreśla, że „ciągłe rozbudzanie radowania się Bogiem, radowania się Bożym objawieniem, to priorytetowe zadanie Kościoła w nowym tysiącleciu”. Do tego w gruncie rzeczy sprowadza się cel nowej ewangelizacji – obudzić w ludziach utracony smak radości Bogiem, pogodę życia budowanego na Ewangelii. Radość pełna – to pierwszy rys duchowości budowanej na teologii Ratzingera.

„Radość jest wtedy, gdy spotyka mnie miłość sięgająca głęboko w moje życie, która pozwala mi się przekonać, że nie jestem sam, że zostałem zaakceptowany, niezawodnie i na zawsze”. Żaden człowiek nie potrafi dać takiej doskonałej miłości. Dlatego intuicyjnie szuka Miłości przez duże M. Prawdę o jej istnieniu przynosi wiara. Potrzebujemy „pra- ufności”, twierdzi Benedykt, czyli jakiegoś podstawowego aktu zaufania, że „świat jest w zasadzie dobry, że Bóg istnieje i jest dobry, że dobrze jest żyć, dobrze jest być człowiekiem. Dzięki tej »praufności« mamy odwagę się radować”. Bowiem „gdy Boga nie ma, świat pustoszeje, wszystko staje się nudne, wszystkiego jest za mało”. Dlatego w „świecie po Bogu” powstał przemysł rozrywkowy dostarczający produktów krótkotrwałych, łaskotek. Kiedy gasną ekrany, smutek i pustka powracają, nieraz ze zdwojoną siłą. Ratzinger podkreśla, że postawa chrześcijanina nie jest jakąś naiwną negacją smutku. Są realne powody, aby się smucić, przypomina. Wiara przynosi pocieszenie, które nie jest zamykaniem oczu na trudności, na ból. Wiara powoduje jednak, że nasz smutek staje się smutkiem pocieszonym, przezwyciężonym nie tanim optymizmem, ale nadzieją w Bogu.

Ciekawym wątkiem papieskiej myśli jest powiązanie radości i Eucharystii. Papież podkreśla, że Msza św. jest uobecnieniem Paschy Jezusa, który pokonał śmierć przez miłość. A „tylko wówczas, gdy istnieje odpowiedź na śmierć, człowiek ma powód do radości”. W Eucharystii obecność prawdy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa daje nam powód do radości. Tu gdzieś leży sens procesji Bożego Ciała – to korowód „radości eucharystycznej”, tryumf zwycięskiej miłości ogłaszanej światu.
 

Katolickie słońce

Przypomina mi się powiedzonko Hilarego Belloca: „Gdziekolwiek świeci katolickie słońce, tam jest zawsze śmiech i dobre czerwone wino”. Nie znam opinii Benedykta w kwestii wina, ale na pewno wysoko ceni on naturalny humor, żart, wesołość. „Dobry humor chrześcijan, mający źródło w wyzwalającej pewności, że są kochani, powinien być właśnie dyskretnym sposobem promieniowania na co dzień ewangeliczną radością w pozbawionym humoru świecie techniki”, zauważa. Bywa, że chrześcijanie emanują smutkiem, jakimś rodzajem ciężkiej, nudnej powagi. Lekarstwem na to nie jest bynajmniej lektura Nietzschego, oskarżającego chrześcijaństwo o brak radości życia i zachęcającego do pogańskiej orgii. Lekarstwo jest jedno: nawrócenie i skok zaufania w Boga. „Kościół jest powołany do niesienia światu radości prawdziwej i trwałej”. Czyż takiej autentycznej radości wiary nie widać w rozwijających się dynamicznie ruchach odnowy Kościoła? Czy nie emanują nią Światowe Dni Młodzieży?
 

łowienie po nocach

Niezwykle ciekawe rzeczy mówi papież o maryjności. Uważa, że przywiązanie do Maryi jest wielką siłą katolicyzmu. Ona jest doskonałym obrazem człowieka pobożnego. W Jej życiu widać bowiem zarówno pierwszeństwo Bożej łaski (to Bóg Ją wybrał, powołał, przygotował), jak również siłę Jej decyzji, Jej wolnego „tak” dla Boga, Jej świadomego, osobistego, wycierpianego zawierzenia Słowu, które w Niej stało się ciałem. To, co dla Benedykta XVI najcenniejsze w mariologii i w maryjnej pobożności, to połączenie rozumu i serca. „Postać Maryi w szczególny sposób porusza ludzkie serca. (…) Mariologia zrodziła chrześcijańską serdeczność. Właśnie tutaj chrześcijaństwo jawi się jako religia ufności, otuchy. A te pierwotne, proste modlitwy, które ułożyła ludowa pobożność i które nigdy nie straciły na świeżości, podtrzymują chrześcijan w ich wierze, ponieważ dzięki Matce czują się oni tak blisko Boga, że religia nie jest już ciężarem, lecz otuchą i pomocą w życiu”. Serdeczność, ciepło, czułość – to cechy maryjności, które pomagają osadzać wiarę głęboko w sercu. Co bynajmniej nie oznacza lekceważenia rozumu. Katolicka litera to „i”. Rozum i serce! Dopełniają się, nie muszą wcale ze sobą walczyć.
 

Wiara, nadzieja, miłość

Kolejnym wątkiem „Theologia Benedicta” jest wzajemne powiązanie wiary, nadziei i miłości. Papież poświęcił tym trzem podstawowym cnotom trzy encykliki. Zaczął od miłości („Deus caritas est”) i przez nadzieję („Spe salvi”) doszedł do wiary („Lumen fidei” – podpisał ją wprawdzie papież Franciszek, ale tekst pochodzi prawie w całości od poprzednika). Benedykt XVI odwrócił więc w jakimś sensie tradycyjną kolejność. Ks. Szymik ujmuje jedność tych trzech wartości w krótkiej formule: „Wiara to nadzieja na miłość”. Nie, to nie jest jakaś zabawa słowami. Jak to rozumieć? Otóż niewątpliwie tym, czego człowiek szuka i czego najgłębiej potrzebuje, jest miłość. Chce być kochany i chce kochać, nie miłostką, ale miłością bezwarunkową, trwałą, wierną, nieprzemijającą. Tej miłości nie można znaleźć tak łatwo, ale wciąż mamy nadzieję, że taka miłość istnieje i ją znajdziemy. Nadzieja każe nam więc szukać, nie poddawać się rozpaczy.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama