O Grecji i Polsce, o kredytach i ich spłatach, ale przede wszystkim o sprawiedliwości z prof. Ryszardem Bugajem rozmawia Tomasz Rożek
Tomasz Rożek: PO twierdzi, że gdyby PiS wprowadziło w życie wszystkie swoje obietnice, Polska stałaby się drugą Grecją. Z kolei PiS twierdzi, że bylibyśmy Grecją, gdyby Donald Tusk wprowadził nas do strefy euro. Komu mam wierzyć?
Prof. Ryszard Bugaj: Moim zdaniem większe prawdopodobieństwo powtórzenia losu Grecji było przy projekcie Donalda Tuska, czyli przy szybszym wprowadzeniu euro. Grecję zabiło to, co miało być zaletą wspólnej waluty. Jeżeli można tanio pożyczać i wierzyciel pożycza, to trudno z tego nie korzystać.
Niepotrzebnie pożyczali, skoro nie byli w stanie oddać?
Tak, to jest dość łatwo powiedzieć i trudno się z tym nie zgodzić. Ale ja całej winy nie zrzucałbym na Greków. Moim zdaniem wina leży po obu stronach. Uważało się, choć teraz, po ostatnim kryzysie, już się tak nie uważa, że największą zaletą wstąpienia do strefy euro dla takiego kraju jak Grecja, ale także Polska, jest dostęp do taniego pieniądza, do kredytu.
Pod warunkiem że pożyczone pieniądze zostaną zainwestowane, a nie przejedzone.
No właśnie, tutaj zaczyna się problem. No bo co tak na dobrą sprawę jest inwestycją? My pod tym słowem rozumiemy budowanie czegoś – dróg, kolei, lotnisk, może nawet laboratoriów naukowych. Tymczasem inwestowanie ma dużo szersze znaczenie. Dla rozwoju bardzo ważna jest na przykład edukacja. To inwestycja w kapitał ludzki. Inwestycją mogą być nawet pewne rozwiązania czysto socjalne, bo one mogą budować kapitał społeczny, który dla rozwoju gospodarczego ma ogromne znaczenie. W skrócie mówiąc, pieniądze, tanie pieniądze, można wydawać na wiele różnych sposobów i każdy z nich może mieć wpływ na rozwój kraju. Pod warunkiem, że nie wpadniemy w błędne koło, w spiralę, w której nie jesteśmy w stanie pożyczki zwrócić. Ten moment wcale nie musi być wyraźnie widoczny. Można przecież wziąć kolejny tani kredyt na spłacenie poprzedniego, ale ten moment powinien zapalić czerwone światełko ostrzegawcze. Tyle tylko, że w wielu krajach strefy euro to światło się nie zapaliło. A nawet jak się zapaliło, wszyscy, zarówno rządy w tych krajach, w stolicach europejskich państw, jak i tak zwana Bruksela, czyli elita polityczna Unii, udawali, że nic się nie dzieje. Przecież Grecja nie spełniała podstawowych warunków wstąpienia do strefy euro. A jednak ją przyjęto.
Wspomniał Pan o innych niż Grecja krajach, które mają teraz kłopoty. Które kraje ma Pan na myśli?
Portugalię, Irlandię, Hiszpanię. Co stało się w Hiszpanii? Tani pieniądz rozkręcał inwestycje w budownictwie. I teraz te domy, całe osiedla, stoją puste. Popyt okazał się mniejszy. Rosła bańka spekulacyjna. Pożyczano, by budować tanie domy, ale gdy przyszedł kryzys, w tych domach nikt nie chciał mieszkać, a kredyt trzeba było spłacać. I pojawił się problem.
A co stało się w Grecji?
Tani pieniądz plus klasa polityczna, która dostawała od społeczeństwa premię za populistyczne projekty, przesądziły o tym, że ten kraj zadłużył się ponad dopuszczalne granice. I w którymś momencie nawet wspólny pieniądz nie gwarantował stabilności.
Co teraz należy zrobić?
Przede wszystkim nie robić sobie złudzeń, że Grecja kiedykolwiek spłaci to, co pożyczyła.