107,6 FM

Nie zakładajmy masek w Wielkim Poście

Środa Popielcowa, to chyba jedyny taki dzień powszedni w roku, który budzi czasem, może nawet i coraz częściej, taki dwubiegunowy, żeby nie powiedzieć, że skrajnie przeciwstawny odbiór gestu posypywania głowy popiołem.

Dla jednych jest on tak ważny, że bycie na Mszy św., z posypaniem głowy popiołem ważniejsze jest od obecności na Mszy św. niedzielnej, a nawet Wielkanocnej. Niektórzy nawet zabierają z sobą w książeczce, czy chusteczce szczyptę popiołu dla tych, którzy z konieczności zostali w domu. A drudzy pytają, jaki sens ma to pójście w Środę Popielcową do kościoła i schylanie głowy dla posypania jej popiołem, skoro nie ma w nas chęci poprawy?

Zostawmy jednak na boku to tak różne pojmowanie Popielca, bo to tylko ze szkodą dla jego istoty. I tak jak szczypta popiołu jest w stanie skruszyć kamienność serca, tak też i całe garście popiołu mogą nie wskórać niczego. Bo rzecz nie w ilości popiołu, a w słowach, które mu towarzyszą.

To pierwsze zdanie: strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli z czytanego właśnie dziś fragmentu Mateuszowej Ewangelii przywołało mi przed oczy rzeźbę, jedno z 15 dzieł sztuki, których będąc w Rzymie nie można, a wręcz nie wolno przegapić. A mam na myśli nieukończone dzieło Berniniego „La Verita”, czyli „Prawda”, które można obejrzeć w Galerii Borghese.

Prawda jest tu przedstawiona w formie alegorii, jako kobieta, która zostaje rozebrana, albo raczej odkryta, przez czas. Druga część rzeźby, czyli ów czas, nie została niestety nigdy dokończona. To uśmiechnięta kobieta, siedząca na wielkiej skale z kulą ziemską pod stopą w prawej ręce trzyma coś, co dla jednych jest słońcem, a dla innych, w tym i dla mnie. maską. I nie wiem czemu, ale patrząc, a nawet wpatrując się w tę rzeźbę przypomniał mi się starożytny teatr, w którym to aktorzy nosili maski, takie drugie ja, zakrywając jednocześnie swoją prawdziwą twarz.

Nawiązuję do tego z jeszcze jednego, ważniejszego powodu. Zdaje mi się bowiem, że to zdanie: strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli ma nam dużo więcej do powiedzenia niżby mogło nam się potocznie wydawać. A to, że rozumiemy je tak trochę nieprecyzyjnie i pobieżnie, to po części wina tłumaczenia. Rzecz idzie o zwrot, aby was widzieli. Ten sam występuje też w innym zdaniu: tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki. Tyle tylko, że w języku greckim występują w tych zdaniach dwa różne słowa, które w tłumaczeniu, pewno z braku innych, zastąpiono jednym, tym samym: widzieć. Przy okazji niestety zamazana została dość, a nawet bardzo istotna różnica.

Kiedy Pan Jezus mówi o pobożnych uczynkach, użyte jest słowo thehatridzo, co znaczy robić widowisko, odgrywać rolę na scenie, wystawiać kogoś na pośmiewisko. Innymi słowy przestroga Pana Jezusa powinna by brzmieć tak: nie wykonujcie uczynków pobożnych dla widowiska, aby ludzie patrzyli na was jak na aktorów odgrywających rolę. Albo jeszcze mocniej, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali wystawiając się na pośmiewisko.

W tym drugim zaś zdaniu użyto słowa: eido, a ono oznaczy: tak widzieć, jak i poznać. Tak więc, to zdanie Pana Jezusa brzmiałoby tak: tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli i poznali wasze dobre uczynki.

Czemu tak dość szczegółowo zwracam uwagę na te tłumaczeniowo słowne różnice? Ano dlatego że, a takie mam przekonanie, dzisiejsze działania, zachowania, postępowanie, podejmowanie decyzji, przemawianie, wygłaszanie tez i poglądów coraz powszechniej podporządkowane jest właśnie logice thehatridzo. Innymi słowy dla robienia widowiska, odgrywania ról i wystawiania tak kogoś, jak i siebie na pośmiewisko. To prawda, że w tym thehatridzo prym wiodą nie tylko aspirujący, jak i ci już dłużej czy krócej sprawujący role i funkcje publiczno państwowo polityczno partyjno medialne. Ale prawdą jest też, że to thehatridzo zadomowiło się już na poziomie religijno społeczno rodzinnej codzienności.

Być może zabrzmi to cokolwiek za mocno, ale stajemy się społeczeństwem aktorów odgrywających role, zakładających maski, żeby być widzianym i robić wrażenie.

Przesadzam? Myślę, że jednak nie. Zastanawiając się, czemu tak zawładnęło nami to thehatridzo to powiedziałbym, że dzieje się tak przez zdominowanie i swoiste zaszantażowanie zewnętrznością, i to tak, że aż strach pozbywa się swoich masek. A jeśli tak, to też nie ma się, co dziwić, że traktujemy tych sprawujących role i funkcje publiczno państwowo polityczno społeczno medialne, a też i siebie wzajemne relacje z coraz większym niedowierzaniem, a przynajmniej rezerwą, jak wobec aktora, którego raz się podziwia, a raz z niego się śmieje. Ale tak naprawdę to nie można przecież pójść w jego ślady, bo widzimy tylko odgrywaną rolę, w którą wchodzi i utożsamia się tylko na chwilę. Akceptując zaś to thehatridzo tak bezrefleksyjnie i bez dystansowo wtedy też łatwo własne życie zredukować do tego, co zewnętrznościowe i drugorzędne, i tak się chyba już dzieje.

Czy komuś zależy jeszcze, żeby być przykładem? Aby widzieli i poznali (…) dobre uczynki? Czy też wystarcza nam już tylko poklask, aplauz i chwalba?

Na zdejmowanie masek nie ma chyba jednak lepszego czasu, jak Wielki Post właśnie.

I w tym sensie to: strzeżcie się, żebyście… to dobre motto na Wielki Post i nie tylko.

Tylko czy mamy jeszcze na tyle odwagi?

I z tym pytaniem dziękuję za uwagę i popielcowo pozdrawiam. 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama