107,6 FM

Globalny kryzys jakiś czas temu

„Globalny kryzys”- książka o takim tytule zdobiła witrynę księgarni „Wolne Słowo”, do której często zachodzę. Kiedy mój słabszy niż niegdyś wzrok spoczął na podtytule doczytałem tylko, że tematem opasłego tomu jest wojna, zmiany klimatyczne…

No cóż, mam w swojej bibliotece cały dział poświęcony różnego rodzaju kryzysom, o wojnie właśnie wydaję książkę, a co do zmian klimatycznych to o swoich obawach rozmaite organizacje ekologiczne, a nawet i te nie bardzo ekologiczne, zdążyły ustami szwedzkiej nastolatki Grety Thunberg  poinformować cały świat, więc „wszyscy rozumni ludzie wszystko powinni w tej sprawie wiedzieć i rozumieć”. Zostawmy. Biorąc to wszystko pod uwagę ze zrozumiałych chyba powodów – zakup książki odpuściłem. Dopiero księgarz, mój przyjaciel, Marek Pawlus (przy okazji – w tym tygodniu obchodzi on swoje okrągłe, sześćdziesiąte urodziny, więc wszystkiego najlepszego, Marku), więc, jak powiadam, dopiero on zwrócił mi uwagę, że książka, o której mowa, autorstwa Geoffreya Parkera, profesora historii m.in. Uniwersytetu Yale, dotyczy nie wieku XXI, ale wieku… XVII, czego wcześniej nie doczytałem. Dzieło Parkera liczy kilkaset dość gęsto zadrukowanych stronic. Pierwsza recenzja książki „Globalny kryzysu” rozpoczyna się od słów: „To obszerna książka. Jeśliby ją wydrążyć, nadawałaby się na mauzoleum dla Ronniego Corbeta, niewysokiego, uwielbianego szkockiego komika”… Nie ukrywam więc – że jestem na razie na początku tomu, ale założenia przyjęte przez angielskiego historyka nie tylko pozwalają spojrzeć na nam współczesne zmiany klimatyczne z dystansem, ale także po prostu robią wrażenie. Dzisiaj, gdy w trakcie sporów o globalne ocieplenie  jednych (sceptyków) nazywa się kretynami, gdy zwolenników poglądu, że jeśli nie zaczniemy przeciwdziałać zawinionym przez ludzkość zmianom klimatu – oszustami, warto spróbować wyrobić sobie zdanie na ten temat samodzielnie:  z dala od zgiełku współczesnej agory, w którym publicystyka miesza się  z propagandą, histerią, a także interesami ekonomicznymi i politycznymi. Zwłaszcza, że prezentowany przez Parkera sposób argumentacji dla wielu będzie pewnie zaskakujący i ciekawy sam w sobie.  Dla zachęty: Parker wyliczając tzw. „archiwa natury” jako jedno ze  ważnych źródeł  poznania przeszłości tj. ikonograficzne przedstawienie zjawisk naturalnych, czyli „obrazy lub drzeworyty ukazujące ważniejsze wydarzenia pogodowe, lub elementy krajobrazu, jak np. położenie języka lodowcowego”. Narzeka przy tym Parker   na niezdolność historyków badających polityczne dzieje XVII wieku do korzystania z m.in. z tego, przyznajmy specyficznego, źródła – wszak globalnemu ochłodzeniu towarzyszyła wówczas „niespotykana dotąd seria rewolucji i kryzysów państwowych na całym świecie”. No cóż, nawet jeśli historycy ten wymiar dziejów i rodzaj źródeł zaniedbali, to nie zapomnieli o nim meteorolodzy. I tak Agnieszka Kołakowska w jednym ze swych esejów pomieszczonych  w tomie „Wojny kultur” przywołuje historię amerykańskiego profesora właśnie meteorologii, który poddał analizie setki obrazów powstałych między XV a XX wiekiem. Uwiecznione na płótnach warunki atmosferyczne zestawił on z danymi meteorologicznymi oraz informacjami o wysokości plonów w konkretnych przedziałach czasowych. „Wybrawszy okres, gdy dane meteorologiczne już istniały – 1967−1980 – i porównawszy je z pogodą na obrazach, odkrył wysoki stopień korelacji. To z kolei pozwoliło mu, przez ekstrapolację, ocenić, jak daleko pogoda w czasach dawniejszych odzwierciedlała prawdziwą sytuację meteorologiczną w tamtych czasach. Jego statystyczna analiza pokazała wyraźną zmianę między epoką średniowiecznego ocieplenia a Małą Epoką Lodowcową: przed 1500 r. niebo na obrazach było o wiele jaśniejsze i bezchmurne. Zjawisko to nie jest wytłumaczalne wyłącznie zmianą stylu i większym realizmem w malarstwie późniejszych epok. Od połowy XVI wieku pojawia się o wiele więcej niskich chmur; po 1860 (koniec Małej Epoki Lodowcowej) ich liczba znów się zmniejsza”.  No cóż, analiza obrazów jako materiału badawczego, z której wyciąga się daleko idące wnioski może zaskakiwać kogoś, kto wierzy tylko skomplikowanym diagnozom i prognozom możliwym dzięki obliczeniom superkomputerów. Ale informatyczna ścisłość nie zawsze jest – z definicji - tożsama z prawdą. Bywa, że to właśnie spekulacje zwracają naszą uwagę na istotę rzeczy. Jeremy Clarkson zauważył niegdyś, iż ”Na Targach Motoryzacyjnych rozmawiałem z tysiącami zwiedzających i żaden z nich nie pytał mnie o bezpieczeństwo, oszczędność ani o to, czy towar jest wart swej ceny. Wszyscy chcieli rozmawiać o mocy” (J. Clarkson, Wściekły od urodzenia, przeł. T. i M. Brzozowscy, Insignis Kraków 2008, s.29). Oczywiście wszyscyśmy gotowi potraktować to jako felietonowe efekciarstwo, kiedy ze swego spostrzeżenia Clarkson wyciąga wniosek, że recesja w Wielkiej Brytanii się skończyła.  Ale kiedy jeden z najbardziej znanych i cenionych współczesnych socjologów, Zygmunt Bauman, w błahym na pozór spostrzeżeniu, że oto młodzi ludzie zabierają ze sobą na spacer wodę w butelkach dostrzega symptom nowego konsumpcjonizmu (Koniec orgii. Z prof. Zygmuntem Baumanem rozmawia Tomasz Kwaśniewski, „Duży Format” 2 lutego 2009,  s.3) to już mamy do czynienia z nauką?   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama