Nie wolno pozostawać obojętnymi. Nie wolno bać się i odrzucać chorych.
Słyszymy: „Zachorował na schizofrenię” i zazwyczaj... boimy się. A strachowi zwykle towarzyszy etykietowanie „wariata”, odsunięcie się od „schizofrenika” i jego rodziny, ostracyzm. Dzień Solidarności z Osobami Chorymi na Schizofrenię obchodzimy 15 sierpnia. Warto chociaż trochę zrozumieć istotę zaburzenia. By zrozumieć i nie odrzucać... człowieka.
Trudna definicja
Zdefiniowanie schizofrenii, jako jednostki chorobowej, nie jest łatwe. Współcześni specjaliści mówią raczej o szeregu różnych stanów psychopatologicznych, które dosięgają konkretnego człowieka. W języku psychiatrycznym odchodzi się powoli od nazwy „schizofrenia”, bo choroba nie ma charakterystycznego obrazu i przyczyn i występują tu duże problemy diagnostyczne. Schizofrenia opiera się na nieostrych podstawach.
– Choroba ma szereg przyczyn i bardzo różny przebieg – tłumaczy psychiatra, dr n. med. Łukasz Cichocki, kierownik Kliniki Psychiatrii Krakowskiej Akademii im A. Frycza Modrzewskiego. – Częściej mówi się więc o zaburzeniach psychotycznych, bo człowiek chory ma urojenia i omamy. Potocznie mówi się o chorym „schizofrenik”, co zabiera człowiekowi godność. Osobiście wolę formę: pacjent z diagnozą schizofrenii. Łatka „schizofrenika” jest bolesna i powoduje wiele dodatkowych trudności. Nie mówimy na człowieka chorego onkologicznie „rakowiec”, więc i osoby cierpiące na choroby psychiczne traktujmy z szacunkiem.
Choroba jest egalitarna, demokratyczna: może dosięgnąć każdego, niezależnie od wykształcenia, płci i wieku. – Uważa się, że choruje tyle samo kobiet co mężczyzn. Chociaż mężczyźni, z wielu względów, mają gorsze rokowania i zazwyczaj przechodzą chorobę ciężej – mówi dr Cichocki.
Szacuje się, że na różne zaburzenia psychotyczne w Polsce cierpi nawet do 500 tys. osób. Jest to więc duża grupa społeczna. – Chorzy psychicznie widzą i słyszą więcej. To powoduje, że muszą zmagać się z odrzuceniem i lękiem, ze stereotypami, które wciąż pokutują – tłumaczy prof. Błażej Kmieciak, bioetyk, były wieloletni rzecznik praw pacjenta szpitala psychiatrycznego. – Nadal jako społeczeństwo boimy się osób dotkniętych zaburzeniami psychotycznymi. Pokutuje obraz „schizofrenika”, który jest niebezpieczny dla siebie i innych. Dlatego osoby dotknięte zaburzeniami psychotycznymi są najczęściej bardzo samotne, odrzucone przez dalszych i bliższych znajomych, a nawet rodzinę. Ich samotność to wielkie, niewyobrażalne cierpienie.
Jak rozpoznać?
Diagnoza wymaga dobrego specjalisty, bo choroba u każdego z pacjentów przebiega bardzo różnie.
– Pierwsza grupa objawów to urojenia i omamy. Człowiek jest przekonany, że jest zagrożony, bo na przykład sąsiedzi chcą go otruć. Szuka na to dowodów, a przecież widzi i słyszy coś, czego nie ma. Albo wydaje mu się, że jest kimś innym, na przykład postacią historyczną – mówi dr Cichocki. – Druga grupa to tzw. objawy negatywne. Najprościej rzecz ujmując, człowiekowi choremu czegoś brakuje, nie ma siły do działania, jest pozbawiony emocji. Znajduje się jakby obok wydarzeń, nie reaguje na otoczenie.
Ten drugi objaw bywa mylony z depresją. Niesłusznie. – W tym przypadku nie ma smutku. W człowieku jakby coś się wypaliło, ale nie ma w tym rozpaczy jak przy depresji. Wyciągnięcie go z tego zobojętnienia nie jest proste, tym bardziej że często dochodzi do niego wskutek zmęczenia spowodowanego wcześniejszą psychozą.
Jak odkryć, że nasz bliski może potrzebować pomocy specjalisty? Wyłapanie objawów urojeń i omamów jest stosunkowo proste. Trudność zachodzi przy objawach negatywnych. – Zdrowy człowiek jest zdolny do pracy i miłości. Jeśli w obu tych przestrzeniach coś szwankuje, warto się głębiej zastanowić i podrążyć temat. Zaoferować pomoc: „Widzę, że coś się z tobą dzieje. Martwię się tym. Poszukajmy razem specjalisty”. Warto określić, na ile nasz bliski czy znajomy, który zachowuje się inaczej, niepokojąco, podtrzymuje dawne aktywności, a na ile wycofuje się z życia i działania. I na ile radzi sobie w relacjach.