Być chrześcijaninem to znaczy mieć miłość. To jest bardzo trudne i jednocześnie ogromnie proste. (Łk 10,25-37)
(Łk 10,25-37)
Powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: «Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»
Jezus mu odpowiedział: «Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?»
On rzekł: «Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego». Jezus rzekł do niego: «Dobrze odpowiedziałeś. To czyń, a będziesz żył».
Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: «A kto jest moim bliźnim?»
Jezus, nawiązując do tego, rzekł: «Pewien człowiek schodził z Jeruzalem do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął.
Pewien zaś Samarytanin, wędrując, przyszedł również na to miejsce. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał”. Kto z tych trzech okazał się według ciebie bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?»
On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie».
Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyń podobnie!»
W jednej z najważniejszych książek jakie kiedykolwiek napisano, we „Wprowadzeniu do chrześcijaństwa”, Joseph Ratzinger napisał: „Być chrześcijaninem to znaczy mieć miłość. To jest bardzo trudne i jednocześnie ogromnie proste. Doświadczenie tego – jakkolwiek może być trudne pod wieloma względami – jest jednak poznaniem głęboko wyzwalającym”. Czytam te słowa i przypomina mi się od razu obraz „Miłosierny Samarytanin (według Delacroix)”, na którym w 1890 roku Vincent van Gogh namalował między innymi lewitę, zapatrzonego w kartkę papieru symbolizującą judaistyczne prawa religijne. Był tak bardzo skupiony na ich przestrzeganiu, że nie dostrzegał prawdziwego świata i rzeczywistych problemów. Dwa miesiące po namalowaniu „Miłosiernego Samarytanina” artysta popełnił samobójstwo. To dodaje tej historii niesamowitego dramatyzmu. Od razu przychodzi mi do głowy jak wielu z nas wpatrzonych w rozmaite rzeczy nie dostrzega tragedii innych. Można się wpatrzyć w literę prawa, jak ten Lewita, w swoje sakralne obowiązki, jak kapłan, który przeszedł wcześniej, w siebie samego, kiedy egocentryzm staje się naszym obronnym odruchem... Czy w świecie, w którym jedni poświęcają się dla drugich żyje się łatwiej? I na odwrót: czy w świecie, w którym nikt już nie myśli o poświęceniu dla nikogo, można jeszcze mówić, że miłość zwycięża wszystko? Wrócę do Ratzingera, który tenże egocentryzm zestawia z kopernikańskim przewrotem w astronomii. Dodał dalej: „Jeśli szczerze i poważnie spojrzymy na siebie samych, to to cudownie proste orędzie będzie mieć w sobie nie tylko coś wyzwalającego, lecz również coś bardzo dręczącego. Bo któż z nas może powiedzieć, że nie przechodził obok człowieka głodnego czy spragnionego albo obok innego człowieka, który by go potrzebował? (...) Któż z nas nie musi przyznać, że mniej lub bardziej żyje jeszcze w tej przedkopernikańskiej iluzji, postrzega i uświadamia sobie innych tylko w ich relacji do własnego »ja«?”. Warto zadać sobie te pytania w niedzielę, w którą Słowo Boże przedstawia nam obraz miłosiernego Samarytanina. To w tym miejscu – jak dalej zauważy przyszły papież - rozpoczyna się wiara. „Nie oznacza ona bowiem w zasadzie wcale nic innego, jak wypełnienia tego deficytu naszej miłości, który wszyscy mamy, przez zastępczy nadmiar miłości Jezusa Chrystusa”.