Pan Edward spod góry Meru

Krzysztof Błażyca


|

GN 14/2015

publikacja 02.04.2015 00:15

Cmentarz wygnańców polskich w Tengeru przypomina o 5 tysiącach Sybiraków, którzy po sowieckich łagrach znaleźli w Tanzanii tymczasowy dom. Edward Wójtowicz opiekował się tym miejscem przez ponad 40 lat. „Zostałem tu tylko ja” – mówił podczas naszego spotkania w lutym. 
Odszedł 18 marca. Pozostała pamięć. 


W Tengeru nie mieszka już żaden Polak. Ostatnim był Edward Wójtowicz W Tengeru nie mieszka już żaden Polak. Ostatnim był Edward Wójtowicz
Krzysztof Błażyca /foto gość


Po Rosji to tu był raj na ziemi. Widzisz pan, pełno tu książek. Mieliśmy bibliotekę. Sprowadzaliśmy z Polski. Więc co pan chce wiedzieć? – pytał zmęczony chorobą 85-letni gospodarz, gdy odwiedziłem go w jego porośniętym zielenią domu w Aruszy. Na ścianie polska flaga, za oknem głośno brzęczały owady. 


Exodus


Był dzieckiem, gdy wywieźli ich na Syberię. Ponad rok w łagrze. Mama Stanisława, babcia Janina. Dziadek i ojciec nie przeżyli. – Przemyśl... stamtąd pochodziliśmy. Ruskie przyszli dziesiątego lutego czterdziestego roku. Wszystkie my jeszcze spali.
– Co wam zarzucili?
– Że my wykorzystywali ludzi. Kułaki. Bogacze. Bo kto pracował u siebie, to ruskie to na swoje obracali. Wzięli nas w nocy na stację, do wagonów bydlęcych. Zaplombowali i dawaj. Miesiąc prawie na Syberię. Wioska Wisłany. 
Starszy pan wolno składał słowa. Głośne tykanie zegara. Upływ czasu... 
– Przywieźli, wrzucili do baraków. Drzewo było, piec był. „Róbcie sobie, co chcecie” –powiedzieli. Wyżywienie takie byle jakie. Jak ktoś z Polski miał ubrania, to wymieniał na chleb. Nie można było wyżyć z tego, co dawali. Na zewnątrz nie wypuszczali. „Zakluczeni” – mówili. – Na posiołku był komendant. On kontrolował nas wszystkie.


Katorga trwała do czasu, gdy Niemcy zaatakowali Rosję (20 czerwca 1941). Polski rząd na uchodźstwie uzyskał wtedy zgodę na stworzenie polskiej armii na terenie ZSRR (układ Sikorski–Majski, 30 lipca 1941). – Jak już się dogadali z rządem Sikorskiego, to ustalili: „Jesteście wolni obywatele. Możecie wyjeżdżać, gdzie chcecie”. Wojsko się zaczęło. Generał zaczął zbierać wszystkich. Nie pamiętam... – panu Edwardowi głos się łamie. 
W 1942 r. dochodzi do zerwania stosunków dyplomatycznych z Sowietami, w wyniku odkrycia grobów zamordowanych polskich oficerów w Katyniu i Miednoje.

Generał Anders wyprowadza do Iraku ponad 41 tysięcy żołnierzy uwolnionych z sowieckich łagrów i więzień. Rozpoczyna się również exodus prawie 74 tys. cywilów, głównie kobiet, dzieci i osób starszych, zesłanych na Sybir. Cała akcja trwa od 24 marca do 30 sierpnia 1942 r. Zostają rozmieszczeni w osiedlach dla przesiedleńców na terenie Iranu, Iraku, Palestyny, Libii, Indii, Meksyku i państw Afryki.
– Mężczyźni poszli do wojska, a nas, młodszych, wzięli do szkół junackich. I przetransportowali. Jedni pojechali do Indii, a my do Ziemi Świętej. Ja w Polsce skończyłem trzy klasy. Teraz w stu pięćdziesięciu kończyliśmy szkołę w Nazarecie i gimnazjum mechaniczne. Ach... nie pamiętam... – głos się ponownie załamuje. – Coś mi dzisiaj nie idzie... 


Nic takiego ciekawego


Z matką rozstali się w Rosji.
– Prawie rok nie mieliśmy kontaktu, proszę pana. Z Palestyny posłali nas do Anglii. A potem rozsyłali stamtąd w ramach łączenia rodzin. Mama z babcią były już w Afryce – pan Edward zawiesza głos.
Pierwsi Sybiracy, około 1,5 tys. osób, przybyli do Tanganiki 27 sierpnia 1942 r. W Tengeru, u podnóża góry Meru (4570 m n.p.m.) pozakładali szkoły: podstawowe, gimnazja, handlowe, rolnicze, krawieckie, licea, a nawet szkołę muzyczną. Stworzyli profesjonalną fermę, gdzie pracowali z lokalną ludnością. Kwitło życie kulturalne, zawiązały się zespoły sportowe i artystyczne. Grała orkiestra dęta, funkcjonowało harcerstwo i świetlice Sodalicji Mariańskiej. Były przychodnie, szpital, kościół katolicki, cerkiew i bożnica. 


o wojnie stopniowo rozwiązywano polskie osiedla na terenach objętych brytyjskim protektoratem, a uchodźcom umożliwiano powrót do ojczyzny. Wielu nie miało dokąd wracać. Tylko 20 proc. Sybiraków przebywających w Afryce wróciło do Polski. Tysiące zdecydowały się na dalszą migrację: do Wielkiej Brytanii, USA, Kanady, Australii. W Tanganice pozostało ok. 1000 osób. W ramach specjalnych kwot osiedleńczych uzyskały one pozwolenie zamieszkania na stałe. Tak jak rodzina Wójtowiczów. 
– Wojsko prowadziło spisy, gdzie kto jest, i tak się ponachodziliśmy z mamą i babką – mówił gospodarz. Do Tanzanii przybył w 1952 r.

W Tengeru wciąż funkcjonowała polska ferma. – Podróż trwała miesiąc. British India Line. Między Indiami, Afryką i Wielką Brytanią. A potem trzy dni koleją z Mombasy do Tengeru. Jak przyjechałem, to były tu trzy samochody. Spokojne wszystko. Ludzi mniej. No i spotkaliśmy się z rodziną.
Matka pana Edwarda razem z babką pracowały na fermie. – W dojarni i w szkole. A ja przyjechałem z Anglii do roboty. Administracja była angielska, ale obsada polska. Dostałem pracę na fermie. Doglądałem 300 robotników. No i tak się to ciągnęło – do gospodarza podbiega jeden z dwóch wilczurów. „No, uspokój się” – pan Edward głaszcze psa. – W Tengeru mieszkaliśmy do 1971 r. A potem kupiliśmy ten dom w Aruszy. Oprócz nas była już tylko jedna polska rodzina. Wszystko porozjeżdżało się w rozmaite strony. Jedni się przenieśli do wieczności, a inni tam, gdzie praca – opowiada starszy pan.
W Aruszy wyrabiali wędliny. Polskie wyroby pod równikiem… – Samowystarczający byliśmy. Kupowaliśmy mięso u miejscowych. Świnina była bardzo tłusta. Wycinało się te chude kawałki, trochę słoniny. Dodawaliśmy wołowiny. I tak po polsku: czosnek, sól, saletra, dobrze uwędzić i była kiełbasa, jak się należy. Wszystko robiliśmy. Kiełbasy, szynkę, salcesony. Lokalni za darmo brali, ale za pieniądze to nie bardzo. Masajowie czasem. A reszta to prywatni i turystyka. 
– No a jak kontakty z lokalną ludnością? 
– Normalnie. Masaje czasem przychodzili. Jak była jakaś uroczystość, to zapraszali, śpiewali. Oni tak lubią. Nic takiego ciekawego. A czasem to były wyskoki. W każdym społeczeństwie durnych nie brakuje, proszę pana. 


Ucz się historii
 przy mogiłach


W Tengeru w 1951 r. zawiązał się Związek Polaków w Tanganice. – Zbieraliśmy się przy szklance herbaty albo lampce wina. Obchodziliśmy wspólnie święta. Wszystkie nabożeństwa się razem odprawiało. A potem jeden przekazał swój dom w Aruszy na Dom Polski. Tam, gdzie jest obecnie misja, przy głównej drodze.
Pytam pana Edwarda o cmentarz wygnańców polskich, gdzie pochowanych jest 149 osób, również jego matka i babcia. 
– Jak osiedle zamknęli, to takie bezkrólewie nastąpiło. Rok czy dwa nikt się nie interesował. I nie wiadomo, do kogo to należy. Na początku tylko zagrodzili drutem. 
W czasie rozmowy powtarzał wielokrotnie: „Wtedy każdy sobie rzepkę skrobał”. – Ludzie sadzili na grobach jakieś rośliny, nie myśląc, że to Afryka. I jak to się przyjęło, to drzewo wyrosło – śmiał się. – Jak zacząłem to czyścić, to 20 taczek wywiozłem.
Doglądał cmentarza przez ponad 40 lat. – Na Wszystkich Świętych, żeby utrzymać kontynuację religijną i w ogóle wszystko, proszę pana.
Przez lata władze PRL nie wykazywały zainteresowania polskim cmentarzem. – Aż ktoś im nadepnął na piętę. I wtedy tylko kwiaty składali. A potem, w trakcie zmiany systemów z komunistycznego na normalny, wybudowano mur. Zmienił się ambasador. Miał inne zapatrywania. Ogrodził cmentarz. Trzeba było pomalować, pobielić, nazwiska się wykruszały. Ale pomału zrobiliśmy wszystko.
Dziś cmentarzem opiekuje się Simon Joseph. Przejął obowiązki po ojcu, który pracował z Edwardem Wójtowiczem w czasach gdy jeszcze istniała ferma. Tanzańczyk dzieli się swoją znajomością historii Polski. Pokazuje księgi pamięci, opowiada o losach poszczególnych osób. Wiele tutejszych grobów to groby dzieci. – Najwięcej zmarło wskutek chorób, malarii. Simon prowadzi mnie na groby rodziny Wójtowiczów. 
– A w Polsce Pan był? – pytałem wcześniej Sybiraka.
– Ani razu – zamyślił się dłuższą chwilę. – Ponad 60 lat poza Polską. Dwóch czy trzech wyjechało, aby się połączyć z rodzinami. Potem pisali, że posłali ich z powrotem do Rosji, gdzie myśmy byli. I myśmy się zastanawiali, czy to warto wracać. 
W 1990 r. w czasie pielgrzymki do Tanzanii Aruszę odwiedził Jan Pawel II. – Przejazdem był. Mieliśmy się spotkać, a ja akurat nie mogłem. Poszła delegacja naszego Związku. Wtedy było nas gdzieś pięćdziesięciu. Dziś tylko ja już zostałem, proszę pana – mówił, gdy popijaliśmy wodę sodową w ocienionym pokoju jego domu w Aruszy.

Zmarł 18 marca 2015 nad ranem. Był ostatnim Sybirakiem w Tanzanii.
W kaplicy w Tengeru na mosiężnej tablicy z orłem w koronie i biało-czerwoną szarfą wygrawerowane są słowa: „Ucz się prawdziwej historii tu, przy mogiłach tułaczy, synów i córek polskiej ziemi. (…) Wędrowcze, zmów za nich Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario i Wieczne odpoczywanie”. Podpisane: „Ojciec Łucjan Królikowski, Sybirak”.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.