Piękno katolicyzmu: blask sumienia

ks. Jerzy Szymik

|

GN 27/2015

publikacja 02.07.2015 00:15

Czy kierowanie się głosem sumienia oznacza życie w zgodzie z własnymi przekonaniami?

Piękno katolicyzmu: blask sumienia henryk przondziono /foto gość

Tadeusz Bartoś opublikował w 2007 r. książkę pt. „Wolność, równość, katolicyzm”. Strona jej poświęcona w folderze wydawniczym zaczyna się opisem książki i jej kontekstu przez wydawcę: „Kiedy w 2003 roku Tadeusz Bartoś publikował w »Gazecie Wyborczej« pierwszy tekst o sumieniu, nikt się nie spodziewał tak żywego oddźwięku. Niektórzy duchowni odczuli niepokój – wezwanie, by każdy trzymał się własnego sumienia bardziej niż opinii Kościoła, graniczyło z herezją. Po drugiej stronie znaleźli się ci, dla których ten artykuł okazał się źródłem ulgi w duchowych cierpieniach. Od kilku lat w publikacjach i wywiadach Bartoś prezentuje krytyczny stosunek do wielu zjawisk w Kościele i do nauczania Kościoła na przykład w odniesieniu do mniejszości seksualnych. Pisze o roli sumienia i przepisów kościelnych w życiu chrześcijanina”.

Potem następuje fragment wstępu książki pióra Bartosia, m.in.: „teksty są świadectwem moich duchowych poszukiwań. Są one swoistym wołaniem o wiarę w człowieka”. Bartoś powołuje się tu na Tomasza z Akwinu, którego antropologia – jak pisze – pozwalała Akwinacie „oświadczyć, że człowiek ma być wierny zawsze osądowi własnego sumienia, nawet gdyby miało oznaczać to błąd i czynienie zła, nawet odejście od katolickiej wiary”. I na końcu biogram autora, który kończy się zdaniem: „Opuścił Zakon Kaznodziejski 25 stycznia 2007 roku”. • • • Joseph Ratzinger, tekst sprzed pół wieku: „Błędna jest powszechna informacja, iż każdy musi żyć zgodnie z własnymi przekonaniami i zostanie zbawiony ze względu na swą w ten sposób udowodnioną »sumienność«. Jakże to? Czy na przykład heroizm esesmana, okrutna skrupulatność jego wypaczonego sumienia, może być swoistym votum ecclesiae? Nigdy! Ten dobitny przykład jasno pokazuje całą problematyczność tego twierdzenia i jego przesłanki. Utożsamiając bowiem głos sumienia z takimi lub innymi przekonaniami, które rodzi dany status społeczny i polityczny, doprowadza ono do przeświadczenia, że człowiek zbawia się przez sumienne stosowanie się do owego systemu, w którym się znajduje albo do którego się w jakiś sposób przyłączył. Sumienie ulega degeneracji i staje się skrupulatnością, a dany system »drogą zbawienia«.

Brzmi to ludzko i szlachetnie, gdy w tym duchu mówi się, że chcąc się zbawić, muzułmanin musi być »dobrym muzułmaninem« (co to właściwie znaczy?), hindus dobrym hindusem i tak dalej. Czy jednak nie należałoby wtedy powiedzieć także, że kanibal musi być »dobrym kanibalem«, a przekonany esesman esesmanem w pełnym tego słowa znaczeniu? Jest jasne: coś tu się nie zgadza”. • • • To również Ratzinger, słowa z roku 1980: „Sumienie – właściwie rozumiane – nie jest apoteozą nie podlegającego kwestionowaniu subiektywizmu; jest uświadomieniem sobie przez każdego człowieka, że w swoim bycie jest on zdany na Boga. Dlatego też sumienie jest, z jednej strony, istotnym organem wolności człowieka, ponieważ zawiera w sobie bezpośrednią więź człowieka z Bogiem i (…) zakreśla granice wszelkich autorytetów zewnętrznych. Jednocześnie jednak jest wyrazem specyficznej istoty wolności stworzonej, wyrazem tego, że ludzka egzystencja nie jest czymś dowolnym i że nie są wcale dowolne, nałożone na nią więzy.

Tu, w głębi istoty człowieczej, wolność i więzy stają się tożsame. Zadaniem Kościoła jest ostatecznie nie co innego, jak służenie czujnemu odbieraniu woli Bożej przez sumienie; sprawianie, by sumienie słuchało, było czyste i wolne, i by człowiek wnikał w siebie, prowadzony przez Kościół do Boga. Tam, gdzie autorytet Kościoła spełnia swoje zadanie, a sumienie jest czyste, znika antynomia między wolnością a więzami”. • • • Według katolickiej nauki istnieją dwie płaszczyzny sumienia, rozróżnialne, ale w dobrej praktyce nierozłączne. Pierwszą jest najgłębsza, bytowa warstwa sumienia zwana z grecka anamnezą, czyli przypominaniem: sumienie u samego korzenia jest pamięcią swego Stwórcy, prawspomnieniem Boga, zdolnością rozpoznania Jego woli. Owszem: wielorako i dramatycznie bywa ta pamięć zaburzona, zaćmiona przez grzech, jego skutki i egzystencjalne powikłania, ale jednak jest trwała i fundamentalna: „treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy zarazem ich sumienie staje jako świadek”, pisze św. Paweł (Rz 2,15).

Z powodu swojej ambiwalencji (istnieje, ale zaburzona) pamięć ta (anamneza) potrzebuje pomocy z zewnątrz. Istotna jest tu służba Kościoła wobec sumienia, która pomaga je otwierać na prawdę. Służba ta jest skorelowana z anamnezą i nie ma między nimi sprzeczności: Pan Kościoła jest Stwórcą człowieka – to ten sam Bóg! Kościół nie jest wszechwiedzący i stale się uczy, ale dzięki Duchowi Świętemu („Pocieszyciel przypomni wam wszystko”, J 14,26) posiada „nieomylność chrześcijańskiej pamięci” i „mocą swej sakramentalnej tożsamości dostrzega od wewnątrz różnicę między czymś, co jest rozkwitem przypomnienia, i czymś, co jest jego zniszczeniem bądź zafałszowaniem”. Drugą z tych płaszczyzn jest funkcjonalna warstwa sumienia – „sumienie w akcji”. To akt sumienia złożony z kilku etapów: rozpoznania, poświadczenia i osądu, przechodzący w końcowej fazie w wybór, decyzję i czyn (bądź jego zaniechanie). Akt sumienia ściśle współpracuje z poznaniem, wolą, emocjami, nawykami – na dobre i złe. Konieczna jest tu więc uprzedniość anamnezy wobec aktu: otwartość na głos samego Boga, który jest głosem decydującym dla rozstrzygnięć sumienia. • • • Nie jest winą człowieka, jeśli postępuje zgodnie ze swymi przekonaniami, nawet jeśli są one błędne. Mało tego: nie wolno postępować wbrew własnym przekonaniom (por. Rz 14,23). Ale nie może to oznaczać kanonizacji subiektywności, a temat winy nie jest tym samym zakończony – wręcz przeciwnie: dopiero rozpoczęty. Bo winą jest tu to, że człowiek doszedł do wypaczonych przekonań, które skutkują obiektywnym złem.

Winą jest skuteczne zagłuszenie głosu Boga. Wina leży nie w teraźniejszym i błędnym osądzie sumienia, ale głębiej: w zachwaszczeniu życia i rozumienia, które przytępiło słuch na głos Prawdy rozbrzmiewającej w ludzkim wnętrzu. Zaiste: zbrodniarze z przekonania pozostają winni. To istota sprawy. Proces w Norymberdze jest znakiem przekonania cywilizacji wywiedzionej z chrześcijaństwa, przekonania, że zniszczenie anamnezy nie uniewinnia sumienia. Dokładnie o tym są Pawłowe tezy na temat sumienia: o ludziach, którzy „umysłem pogrążeni w mroku, obcy dla życia Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca. Oni to doprowadziwszy siebie do nieczułości [sumienia], oddali się…” – tu Paweł wymienia ich konkretne grzechy (Ef 4,18-19). Oraz: „Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią” (1 Kor 4,4). Człowiekowi pozostaje droga pokornej prośby: „Uwolnij mnie od moich nierozpoznanych win” (Psalm 19).

• • • Oto istota bitwy, w której prawda zmaga się ze złośliwym duchem przewrotnego kłamstwa, który przybrał postać (chwilowo, bo przebrania zmienia ów duch złośliwy i kłamliwy co epokę) liberalno-lewicowego ducha czasu. To tu Jan Paweł II i Benedykt XVI stali się wyjątkowo niewygodnymi przeciwnikami dla sytej i zadowolonej z siebie (nikt przecież nigdy nie stworzył lepszego ustroju od nas, wyzwolonych i oświeconych) armii cywilizacji śmierci i jej giermków. To Benedykt XVI miał odwagę mówić, patrząc w oczy zachłyśniętym sobą, swoim wykształceniem, stopą życiową i spokojem zatrutego sumienia: „Nie widzieć prawdy jest winą. Człowiek nie widzi prawdy, gdy jej nie chce i ponieważ jej nie chce”. Kiedy kontrolka sumienia nie zaświeci na pewno? Kiedy ją odciąć od zasilania. Dodam, pisząc te słowa na Śląsku: zepsuty albo i skłamany, sztucznie podrasowany (dla zysku, bez liczenia się z człowiekiem) metanomierz informuje, że powietrze w chodniku jest czyste. Zdrowe sumienie – nie zatrute i nie podtruwane – jest oknem, które otwiera przed człowiekiem widok na wspólną prawdę jako podstawę i oparcie wszystkich i każdego. Sumienie skażone okazuje się niczym innym jak peleryną subiektywizmu.

Tym właśnie jest „liberalne” pojęcie sumienia. Ocaleniem nie jest tu droga ku prawdzie (ta przecież albo nie istnieje, co wyraził nasz patron, Piłat, albo stawia „nieludzkie” wymagania), ale subiektywizm, który nie pozwala się kwestionować (bo zostaje utożsamiony z sumieniem) i – ostatecznie – konformizm społeczny (jako „demokratyczne” wypośrodkowanie konformizmów). Właśnie to jest moment, kiedy po cichu zostają usprawiedliwieni najbardziej odrażający zbrodniarze (co nie jest rzadkie w [anty]kulturze liberalnej). Poza tym: człowiek zostaje tu zredukowany do swych powierzchownych przekonań, a im mniej ma w sobie głębi, tym lepiej – konformizm społeczny między powierzchownymi jest znacznie łatwiejszy do osiągnięcia („przecież wszyscy ludzie na poziomie tak myślą”); ci dla świętego spokoju przymkną oko na pytanie o prawdę – wystarczy im kompromis (choćby i zgniły, byle „nie podpalić” Polski i świata) i wystarczą procedury zamiast Dekalogu. Błądzące sumienie (zadufanie moralne) jest wygodne tylko w pierwszej chwili. Potem jest już tylko gorzej, aż do zniewolenia i zagłady.

• • • Sumienie jest organem – nie wyrocznią – i jako takie wymaga wzrostu, kształcenia i ćwiczeń. Jest w tym podobne do języka, którym mówimy „od siebie”, ale którego nauczyliśmy się od innych i który jest kształtowany „z zewnątrz”. Tak i tu: sumienie wymaga formowania i wychowania, a Urząd Nauczycielski Kościoła ponosi odpowiedzialność za prawidłowe jego kształtowanie. Ale dlaczego ta teza budzi aż taką furię jej przeciwników? Skąd to? Ratzinger: „Wygodnictwo? Mój upór? Albo jest to może rodzaj zewnętrznej dominacji przez jakąś drogę życia, która pozwala mi na to, czego Urząd Nauczycielski mi zabrania i która wydaje mi się bardziej uzasadniona i pasująca tylko dlatego, że ma ona za sobą aprobatę społeczeństwa?”. Pytanie jest godne rachunku – nomen omen – sumienia.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.