A ubecy deptali im po piętach...

Jan Hlebowicz

publikacja 01.07.2015 15:00

- Chodzi nam o "nietypową edukację". Chcemy, by - oprócz zmagań z pogodą czy męczącą trasą - młodzi ludzie poznawali historię słynnego oddziału majora "Łupaszki", który działał na Pomorzu od końca 1945 roku - mówi prof. Piotr Niwiński, historyk, współorganizator rajdu.

A ubecy deptali im po piętach... Młodzi ludzie wcielający się w żołnierzy niezłomnych pokonywali dziennie nawet do kilkudziesięciu kilometrów Jan Hlebowicz /Foto Gość

W Lubichowie 1 lipca zakończył się XIII Rajd Pieszy Szlakiem Żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady AK. Wzięło w nim udział prawie 300 uczestników, którzy wystartowali w Sopocie, a trasa ich 6-dniowej wędrówki wiodła przez miejscowości położone w Borach Tucholskich, związane z obecnością leśnych partyzantów.

- Na początku stworzyliśmy ok. 10-osobowe patrole z pełnoletnim opiekunem na czele, których zadaniem było przejść wyznaczony szlak jedynie z pomocą mapy i kompasu. Pojedyncze odcinki wynosiły od kilku do kilkudziesięciu kilometrów. Młodzi ludzie odwiedzali miejsca słynnych akcji leśnych partyzantów czy gospodarstwa, w których żołnierze niezłomni znajdowali schronienie - tłumaczy Piotr Malinowski, komendant rajdu.

- Uczestnicy rajdu zatrzymywali się także przy pomnikach i krzyżach upamiętniających oddział "Łupaszki". Tam odmawiali modlitwy i palili znicze - dodaje Wojciech Ciok ze Stowarzyszenia Historycznego im. 5 Wileńskiej Brygady AK.

W trakcie marszu młodzi "partyzanci" wykonywali zadania, które były punktowane. - Musieliśmy ukrywać się przed siedzącym nam na ogonie patrolem ubeków, ale sami też mogliśmy urządzić na nich zasadzkę. Wtedy czuliśmy się jak prawdziwi żołnierze - uśmiecha się Weronika Smagorzewska.

- W każdej mijanej miejscowości od sołtysa czy leśniczego dostawaliśmy pieczątki, które były potwierdzeniem naszej obecności. Chodziło o to, by organizatorzy wiedzieli, że nie oszukujemy, np. podjeżdżając autostopem - dodaje Ola Grząślewicz.

Uczestnicy rajdu samodzielnie szukali noclegu w mijanych miejscowościach. Jak zapewniają, bardzo rzadko spotykali się z odmową skazującą ich na spanie w lesie.

- Nie spodziewałam się, że w ludziach są tak duże pokłady życzliwości - przyznaje Natalia Stefańska. - Jedna pani, kiedy poprosiliśmy ją o udostępnienie kawałka podłogi, oddała nam do dyspozycji całe piętro swojego domu. Z łazienką, telewizorem, suszarką, a nawet... lodówką - opowiada.

Niektórzy nie wytrzymywali tempa albo warunków pogodowych. Wtedy trafiali do tzw. katowni UB, a w rzeczywistości miejsca dowodzenia rajdem.

- Najgorszy był deszcz pierwszego dnia. Z butów można było wylewać wodę, ubranie lepiło się do skóry. A z tyłu głowy czaiła się myśl: "A co zrobimy, jak nikt nas nie przyjmie na noc?" - relacjonuje Lucyna Gałkowska.

- Najlepszym lekarstwem w takich sytuacjach było poczucie humoru. Kiedy szliśmy cały dzień w ulewie, powtarzaliśmy sobie: "To tylko słońce, a my się pocimy". Pomagało - zapewnia Dawid Dawidowski.

Ważnym elementem rajdu były tzw. akcje informacyjne, za przeprowadzenie których również otrzymywało się A ubecy deptali im po piętach...   Niedługo wymarsz, więc czas się pakować Jan Hlebowicz /Foto Gość punkty. - Od organizatorów dostaliśmy ulotki. Kiedy wchodziliśmy do miejscowości, rozdawaliśmy je przechodniom. Opowiadaliśmy o idei rajdu oraz historii żołnierzy niezłomnych. Podczas takich rozmów wiele osób się otwierało i dzieliło swoimi wspomnieniami - mówi Weronika.

Uczestnicy rajdu nagrywali lub spisywali relacje świadków, które w przyszłości będą wykorzystywane przez historyków z Instytutu Pamięci Narodowej czy Muzeum II Wojny Światowej.

- Od lat, dzięki zaangażowaniu młodych ludzi, udaje się odtworzyć wiele nieznanych wcześniej faktów dotyczących działalności oddziału "Łupaszki" na Pomorzu - podkreśla prof. Niwiński.

Po przejściu całej trasy sumowane były punkty zdobyte podczas wykonywania zadań i ustalona została klasyfikacja generalna. Jednak na wszystkich, niezależnie od wyniku, czekały nagrody.

Najcenniejszą z nich był uścisk dłoni Józefa Bandzo ps. "Jastrząb", który wręczył każdemu ryngraf z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej. Takie same nosił on i jego przyjaciele z oddziału "Łupaszki".

- Po kilkudniowym trudzie usłyszałem z ust żołnierza niezłomnego, że jest ze mnie dumny i mnie podziwia. Nie mogłem ukryć wzruszenia - opowiada Michał Rzepa.

Punktem kulminacyjnym był koncert zespołu Contra Mundum "Cześć i chwała bohaterom". Rajdowi towarzyszyła również akcja honorowego oddawania krwi pod hasłem: "Oni przelali krew za ojczyznę, ty oddaj krew dla Polski".

Więcej o rajdzie i historii żołnierzy niezłomnych na Pomorzu w 28. numerze "Gościa Gdańskiego" na 12 lipca.