Zwiedzanie przez dotykanie

Marcin Jakimowicz

|

2011-2015/2015

publikacja 20.08.2015 00:15

Kilka lat temu na zlepek słów „muzeum, które mamy zwiedzić”, moje dzieci dostawały histerii. Dziś same pytają o to, czy przejeżdżając przez Łódź zajdziemy do Muzeum Fabryki, a przez Gdańsk – do Europejskiego Centrum Solidarności. Nie wspominając o Muzeum Powstania Warszawskiego.

Wielka płyta i maluch. Symbole lat 70. XX wieku. W oknach bloku wyświetlane są hologramowe filmiki. Przez nowy gmach Muzeum Śląskiego przewinęło się już ponad 100 tysięcy ludzi Wielka płyta i maluch. Symbole lat 70. XX wieku. W oknach bloku wyświetlane są hologramowe filmiki. Przez nowy gmach Muzeum Śląskiego przewinęło się już ponad 100 tysięcy ludzi
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Przed laty wybrałem się z dzieciakami do Muzeum Śląskiego (stary gmach przy katowickiej ul. Korfantego). Ślizgaliśmy się w kapciach po skrzypiącym parkiecie, a krok w krok za nami zasuwała pani pilnująca ładu i porządku. Nie spuszczała nas z oka. Czuliśmy na plecach jej oddech. Być może myślała, że jesteśmy na planie filmu „Vinci” i kombinujemy, jak dyskretnie zrolować autoportret Witkacego czy sielankowy pejzaż Pankiewicza. Poirytowani wyszliśmy z gmachu. Dziś te same obrazy oglądam w nowej siedzibie. Co się zmieniło? Czy jedynie hala wystawowa? Nie. Zmianie uległo również podejście do tego, jakie podstawowe funkcje powinna spełniać placówka muzealna. I przede wszystkim podejście do zwiedzających. Muzea zaczęły się wreszcie o nich bić. Jako oręż w ruch poszły zaskakujące architektoniczne rozwiązania i nowatorskie edukacyjne pomysły.

Gotyk na dotyk

W ciągu ostatniej dekady mamy nad Wisłą do czynienia z pewnym przewartościowaniem. Ze zmianą myślenia o tym, jaką zasadniczą rolę powinny pełnić muzea. Ich podstawowa funkcja ochronna (zbieranie eksponatów, ich skrupulatne porządkowanie i systematyzowanie) ustępuje lub zaczyna harmonijnie współgrać z o wiele ciekawszą i efektowniejszą dla zwiedzających funkcją edukacyjną, wychowawczą i estetyczną (tworzenie możliwości obcowania z dziełem sztuki). Na efekty takiej mentalnej rewolucji nie trzeba długo czekać.

W ciągu dwóch pierwszych dni Muzeum Fabryki w Łodzi odwiedziło 2 tysiące osób. Imponujące i pozostawiające pod względem rozmachu wszystkich w tyle Muzeum Powstania Warszawskiego przez dziesięć lat działalności zwiedziło ponad 4,6 miliona ludzi, a ponad 240 tysięcy uczniów wszystkich typów szkół wzięło udział w muzealnych lekcjach. Od momentu udostępnienia przed dwoma miesiącami pięciu wystaw stałych (połączenie tematyki historii, sztuki profesjonalnej, plastyki nieprofesjonalnej i scenografii teatralnej) przez nowy gmach Muzeum Śląskiego przewinęło się już ponad 100 tysięcy ludzi. Ci, którym muzea kojarzą się z przeraźliwą ciszą, zmąconą jedynie szuraniem wiecznie spadających filcowych kapci i ostrzeżeniami: „Nie dotykać eksponatów”, mogą odetchnąć.

Nowe interaktywne placówki wyrastają nad Wisłą jak grzyby po deszczu. Wystarczy wspomnieć podziemia Rynku Głównego w Krakowie, czyli „undergroundowy” spacerek między kościołem Mariackim a Sukiennicami, wycieczkę w jeszcze niższe rejony, czyli pracującą na pełnych obrotach… kopalnię „Guido” w Zabrzu, kopalnie soli w Wieliczce czy Bochni, POLIN, czyli monumentalne Muzeum Żydów Polskich, mieniące się feerią barw, oblegane przez dzieci Europejskie Centrum Bajek w Pacanowie, wadowickie Muzeum Jana Pawła II, kielecki Ośrodek Myśli Patriotycznej i Obywatelskiej, jeleniogórskie Muzeum Karkonoskie, interaktywne muzea browarów w Żywcu czy Tychach, w których obok pobudzania zmysłów wzroku i słuchu występuje niebagatelny walor smakowy. Czy takie muzea muszą stać w opozycji do tradycyjnych placówek? Nie. Widać to jak na dłoni w imponującym swym rozmachem Muzeum Śląskim (3 poziomy znajdujące się pod ziemią, powierzchnia użytkowa to prawie 25 tys. mkw., a wystawiennicza 6 tys. mkw. Podziemny, trzykondygnacyjny garaż na 232 samochody, nowoczesna konstrukcja zaprojektowana przez austriacką pracownię Riegler Riewe Architekten z Grazu, wartość projektu – niemal 273 mln zł, w tym ponad 181 mln zł dofinansowania ze środków unijnych).

Eksponaty związane z historią Górnego Śląska wystawione są obok „dotykalnych” atrap, płótna mistrzów polskiego impresjonizmu obok miniatur wieżowców z wielkiej płyty, w oknach których wyświetlane są hologramowe filmiki. To nie są dwa światy, ale naczynia połączone. Takie placówki pokazują, że… przeszłość ma przyszłość.

Przędą sobie, przędą

Na pierwszym miejscu mojego subiektywnego rankingu ląduje bez wątpienia imponujące Muzeum Powstania Warszawskiego (ponad 30 tys. eksponatów plus 3500 unikatowych wywiadów nagranych z powstańcami). To ono robi największe wrażenie. Otwarto je w 60. rocznicę wybuchu powstańczego zrywu w dawnej elektrowni tramwajowej. Jego sercem jest stalowy monument, przechodzący przez wszystkie kondygnacje. Na ścianach wyryte jest kalendarium powstania, a dobiegające z niego brzmienie bijącego serca symbolizuje życie Warszawy A.D. 1944. Tłumy przyciąga również imponująca replika samolotu Liberator B-24J w skali 1:1 w sali poświęconej alianckim zrzutom. Przy drzewku bawełnianym stukają stuletnie krosna, na ekranie szwaczki narzekają na niezmiernie ciężką pracę, a przebrani w stroje z epoki przewodnicy opowiadają fascynującą historię żydowskiego milionera. Gdy w 2007 roku w Łodzi otwarto nową edukacyjną placówkę, mówiono, że nie ruszyło muzeum w fabryce, ale fabryka w muzeum. Muzeum Fabryki dokumentuje historię imperium bawełnianego stworzonego przez Izraela Poznańskiego. Urodzony w 1833 roku syn żydowskiego kupca zaczynał od zera. Gdy jako nastolatek zbierał stare szmaty, jeżdżąc rozklekotanym wózkiem, przeciwnicy kpili, że zamiast konia do wozu zaprzęgał psy. Został multimilionerem. W 1889 r. rewelacyjnie prosperujące Towarzystwo Akcyjne Wyrobów Bawełnianych I. K. Poznańskiego w Łodzi było już rozpoznawalne w całej Europie.

Opowiemy ci o tych wypadkach…

Łódzkie Muzeum Fabryki było drugą po zapierającym dech w piersiach Muzeum Powstania Warszawskiego interaktywną, multimedialną placówką. Oba budynki zaprojektował Mirosław Nizio, absolwent architektury warszawskiej ASP i nowojorskiego Fashion Institute of Technology, odpowiedzialny również za kształt Muzeum Żydów Polskich. Porażające wrażenie robi Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, zrealizowane według projektu gdańskiej pracowni Fort Antoniego Taraszkiewicza. Gigantyczna bryła, jakby żywcem przeniesiona ze Stoczni, „opakowana” w rdzawą powłokę idealnie wpasowuje się w portowy krajobraz.

Byłem w muzeum przed trzema tygodniami i nie potrafiłem bez wzruszenia przemieszczać się po imponującym gmachu bombardującym człowieka ze wszech stron obrazami, filmami, poruszającymi wywiadami ze stoczniowcami i piosenkami Sierpnia 1980 roku. To fascynująca podróż zaczynająca się w sali upamiętniającej pierwsze postulaty, z których najważniejszy brzmiał „Przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz”. Maszyny rodem ze stoczni, rozmowy wideo ze świadkami, na suficie podwieszone morze żółtych robotniczych kasków i wszechobecna dewiza placówki: „To tu rodziła się wolność”. Zagospodarowany jest dosłownie każdy metr.

Motyle bez szpilek

Z Muzeum Powstania Warszawskiego człowiek wychodzi oszołomiony. Po wyjściu z multimedialnego Muzeum Fabryki w Łodzi brzmi mu w uszach miarowy stukot potężnych krosien. Z Supraśla wraca się, szepcząc pod nosem modlitwę Jezusową: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, ulituj się nade mną grzesznikiem”. „Odłóżmy na bok doczesne troski” – wołają cherubiny lecące ponad głowami zwiedzających Muzeum Ikon. – Ojciec Paweł Floreński przestrzegał przed niebezpieczeństwem wkraczania muzeum na drogę martwego i bezdusznego kolekcjonerstwa – opowiada Piotr Sawicki, przewodnik po supraskim muzeum.

– Według wybitnego teologa ikony Iriny Jazykowej, ikona poza świątynią „istnieje jak zasuszony kwiatek w zielniku lub motyl na szpilce w pudełku kolekcjonera. Sztucznie wyrwana ze swego środowiska ikona staje się niema”. Ikony w Supraślu nie są „motylami na szpilkach”. Nie są nieme. Sala muzealna tonie w mroku, a z głośników zaczynają się sączyć wschodnie psalmy nagrane w pobliskim monasterze, na ścianach stylizowanych na wykute w skale pustelnie reflektory zaczynają oświetlać ikony. To muzeum żyje. – Nasze muzeum jest próbą zerwania z niechlubną tradycją umieszczania ikon na białych galeryjnych ścianach. Wnętrza nie straszą sterylną bladością pobielonych ścian, pośród których zwiedzający czuje się jak intruz – opowiada Sawicki.

To kwintesencja mentalnej rewolucji, jaka dokonuje się nad Wisłą. Zwiedzający przestaje być intruzem. Kolejki stojące do Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Śląskiego oraz oblegane systemy elektronicznych rezerwacji pokazują, jaki pomysł koncepcyjny odpowiada Polakom. Czy można się im dziwić? Przyznam bez bicia, gdy mam do wyboru „dotknięcie” jednej ze wspomnianych w tekście ekspozycji lub zwiedzenie muzeum, w którym za gablotami kurzą się przeżarte przez korniki narzędzia chłopskie z XV wieku, nie zastanawiam się długo…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.