Był jak magnes

ds

publikacja 05.05.2016 00:15

W aktualnym, 19. numerze „Gościa Katowickiego” na 8 maja wspominamy zmarłego 17 kwietnia Wihelma Iwaneckiego z Siemianowic Śląskich. Poniżej przedstawiamy świadectwa osób z nim związanych - kapłanów oraz żony, dzieci i wnuków. - Bardzo mi go brakuje, ale nie płaczę. Żyję dalej dla Pana Boga - mówi żona śp. Wilhelma Anna.

Wilhelm Iwanecki Wilhelm Iwanecki
Archiwum rodzinne

„Ujął mnie radością życia. Potrafił się zawsze znaleźć, nie pozwolił się smucić. Do dziś nas rozwesela” – tak przed 16 laty w „Gościu Niedzielnym”, w artykule w ramach cyklu „Migawki z życia rodzinnego”, mówiła o swoim mężu Wilhelmie Anna Iwanecka. Opowiedziała też o dacie zaślubin: „Wybraliśmy na ślub dzień Matki Bożej Gromnicznej, 2 lutego. A wtedy jeszcze nie byliśmy w Ruchu Światło–Życie, w którym światło jest tematem centralnym, i Maryja… To była jakby zapowiedź naszej przyszłości”. Wilhelm wyznał wówczas: „Jest mi podporą. Jeśli chodzi o pobożność, to śmieję się, że jak ona pójdzie do nieba, to ja się jej po prostu złapię…”.

Wilhelm poszedł pierwszy... Jednak dobro, które po sobie pozostawił – a świadczą o nim dobitnie poniższe świadectwa – utorowało mu zapewne drogę do domu Ojca.

***

Wilhelm Iwanecki urodził się w górniczej rodzinie w Siemianowicach jako najmłodszy z ośmiorga rodzeństwa. Sam doczekał się 5 dzieci, 15 wnuków i 2 prawnuczek. Syn i wnuk zostali kapłanami, pozostali synowie – szafarzami. Jedna z córek jest lekarzem, a druga pedagogiem. W małżeństwie z Anną przeżył 59 lat. Razem brali udział w pracach I Synodu Kościoła Katowickiego, a później zakładali Domowy Kościół w archidiecezji katowickiej; byli pierwszą parą diecezjalną. Prowadzili liczne rekolekcje, dbając o rozwój duchowy rodzin i pielęgnując świadomość liturgiczną.

W kościele pw. Krzyża Świętego w Siemianowicach Śląskich pożegnało Wilhelma ok. 60 księży, rodzina oraz wielu przyjaciół i znajomych. Syn zmarłego ks. Andrzej był głównym celebransem Eucharystii pogrzebowej, a wnuk Wojciech wygłosił homilię. Modlitwom na cmentarzu przewodniczył ks. prof. Jerzy Szymik (więcej o pogrzebie TUTAJ).

"Vir iustus"

– Człowiek bardzo związany z rodziną: po śląsku, po katolicku. Żona i mąż. Ona obok niego, on obok niej. Zawsze obecni w Ruchu Światło–Życie, w Domowym Kościele. To „vir iustus”, jak św. Józef. Bardzo go poważałem – mówi o śp. Wilhelmie abp Damian Zimoń.

Człowiek "z tej ziemi"

A oto, jak wspomina Wilhelma wieloletni moderator Domowego Kościoła Ruchu Światło–Życie, proboszcz parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Chwałowicach ks. Teodor Suchoń:

„Wiluś! Znałem go przez dwadzieścia klika lat jako moderator Domowego Kościoła w archidiecezji katowickiej. Był jak magnes, który przyciąga. Jego zawsze szeroko otwarte ręce i uśmiech zapraszały do serdecznej przyjaźni. Nie mogło go nie być, wraz z żoną Anią, na jakimś spotkaniu formacyjnym rodzin DK w Koniakowskim Emaus, w chwałowickim oazowym centrum formacyjnym czy gdziekolwiek indziej w diecezji, gdzie gromadziły się rodziny na świętowaniu.

Będąc u samych początków Domowego Kościoła w Polsce i w diecezji, czyli od 1974 roku, formowani według programu sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego i pociągani do służby przez pierwszego moderatora, ks. prałata Anzelma Skrobola, byli gwarancją zachowania i trwania charyzmatu rodzinnego. Wiluś z żoną roznosili go w różne strony Polski.

Autentyczność świadectwa osobistego życia małżeńskiego, czyli martyrii, jaka poruszała rodziny młodsze i starsze, wypływała, jestem tego pewien, z pięknej liturgii domowej (np. wspólnej modlitwy). Ta prowadziła do diakonii (służby) wobec każdego i w konsekwencji do wspólnoty. Wiluś taki był. Człowiek z krwi i kości „z tej ziemi”, swojski, mocno chodził po ziemi, pracowity i rozmodlony, dlatego przyjaciel każdego.

Na fundamencie jego oazowej tożsamości i dojrzałości małżeńskiej i rodzinnej będziemy dalej budować domowy Kościół. Zaś jego dalsza aktywność z nieba, w co wierzę, będzie nas wspomagać. Dynamizm rozwoju Domowego Kościoła na Śląsku i życia duchowością małżeńską będzie nadal jego udziałem.

                                         Wdzięczny Wilusiowi ks. Teodor, moderator DK, senior

Byłam zawsze pewna jego wiernej miłości

Świadectwo żony Anny

Jestem wdzięczna Panu Bogu za DAR tak wspaniałego człowieka. Wszystko, co odnosiło się do Boga i zobowiązań wobec ludzi – rodzinę, pracę, sport, Spółdzielnię Mieszkaniową – traktował bardzo poważnie. Zawsze byłam pewna jego wiernej i wyłącznej miłości małżeńskiej. Wyjeżdżał często sportowo, a ja spokojnie na niego czekałam. W 1979 roku podpisał Krucjatę Wyzwolenia Człowieka – po spotkaniu ze św. Janem Pawłem II w Nowym Targu – i TRWAŁ W TRZEŹWOŚCI. Gdy za granicą częstowali go alkoholem, dziwili się: „Czy ty na pewno jesteś Polakiem?”, bo odmawiał picia alkoholu. Był świadkiem Chrystusa. Niebezpieczne sytuacje w pracy zawsze rozwiązywał z Bogiem. Od znaku krzyża rozpoczynał usuwanie bardzo poważnych awarii.

Choć kopalni już dawno nie ma, to w opowieściach Wilusia ciągle istnieje i teraz także w pamięci dzieci i wnucząt, które tych opowieści słuchały. Modliliśmy się razem Liturgią Godzin. Całowaliśmy brewiarz, ciesząc się, że w Ruchu Światło–Życie poznaliśmy tę formę modlitwy. Wiluś dzień zaczynał jutrznią, a kończył kompletą, razem z Radiem Maryja.

29.11.2015 r., z okazji 90-lecia archidiecezji katowickiej, ks. abp Wiktor Skworc wręczył nam medal za szerzenie Królestwa Bożego.

Bardzo chciałam, żeby „JESZCZE TROCHĘ” pożył, ale Pan Bóg chciał inaczej – niech będzie błogosławiona Jego święta wola.

Bardzo mi go brakuje, ale nie płaczę. Modlę się, śpiewam i żyję dla tych, którym służę – teraz w JEDNOŚCI DUCHOWEJ Z MOIM MĘŻEM, pokochanym na zawsze, nie tylko do śmierci.

Nasza Miłość trwa w dzieciach, które są jej owocem. Bardzo cieszył się prawnuczkami, które są naszą radością.

Pożegnaliśmy go pięknie – z wiarą w jego wieczną radość. „Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki”.

Anna Iwanecka

Byłem dumny ze swojego ojca

Wspomnienia dzieci

• Zawsze martwił się o mnie podczas moich podróży. Czuwał w nocy, gdy gdzieś jechałam, i czekał na wiadomość, że dojechałam bezpiecznie. Zawsze musiałam mu zadzwonić, napisać – a on odpisywał, że czuwa i dziękuje.

• Miał wielkie doświadczenie życiowe. Słuchał i potrafił dać dobrą radę, korzystając z tego, co sam przeżył.

Zawsze ceniłam sobie długie rozmowy z tatą – najczęściej gdy odprowadzał mnie do domu po moich odwiedzinach u rodziców. Często podkreślał, że jest dumny z moich osiągnięć i bardzo cieszy go to, że ludzie mnie cenią i szanują.

• Był wzorem pracowitości i znał się na bardzo wielu dziedzinach pracy.

• Kiedy przyjeżdżałem na tzw. dzień wolny do rodziców, bardzo często zastawałem ich modlących się brewiarzem. Byłem dumny ze swego ojca. Kiedy dziecko jest dumne ze swego ojca, to można powiedzieć, że to coś naturalnego. Kiedy jednak człowiek dorosły jest dumny ze swego ojca, to znaczy, że ojciec jest kimś wyjątkowym.

• Byłam synową Wilusia przez 30 lat. Doznałam od niego samego dobra. Cieszę się, że moje dzieci miały takiego dziadka.

• Bardzo zapadło mi w pamięć, jak podczas swojej choroby, mając znowu jechać do szpitala, powiedział: „A to tak się zaczyna…”, przeczuwając jakby, że jego czas dobiega końca. Nie zapomnę dotyku jego dłoni – dużych, silnych, opiekuńczych – zarówno w tańcu, gdy świetnie prowadził, jak i w szpitalnym łóżku, gdy był już bezsilny i leżał w cierpieniu.

Mój tata – kierownik, głowa rodziny, przyjaciel, mistrz, nauczyciel. Miał ładny charakter pisma. Sprawiedliwy, przewidujący. Posiadający wyobraźnię, posiadający zasady. Uważny słuchacz, doradca, aktor, komik. Człowiek wesoły, o pięknych, wyrazistych oczach. Bez nałogów. Umiejący grać w szachy, skata, brydża. Zawsze służący dobrą radą. Mądry, doświadczony, zawsze zatroskany o rodzinę.

Do zobaczenia w niebie, Dziadku!

Wspomnienia wnuków

• Obojętnie, o którym okresie mojego życia pomyślę, znajduję mnóstwo ważnych wspomnień związanych z dziadkiem. Kiedy miałem kilka lat, dziadkowie zabierali mnie na rekolekcje Domowego Kościoła – pamiętam wspólne z dziadkiem śpiewy Psalmu 148 "mężczyźni na kobiety", pamiętam wyprawę "skoro świt" (przed jutrznią) po chleby do pobliskiej piekarni i wartburga z całą tylną kanapą obłożoną pachnącymi chlebami. 

• Wśród wielu pozytywnych i ciepłych wspomnień o dziadku najmocniej utkwiła mi w pamięci jego serdeczność i troska o życie, zwłaszcza to najmniejsze. Kiedy byłam w ciąży, przy okazji różnych spotkań rodzinnych, dziadek zawsze szczególnie troszczył się o mnie: „A usiądź sobie”, „Nie podnoś tyle”, „Zjedz coś” – słyszałam wiele razy z jego ust. Wiem, że razem z babcią modlili się za mnie i dzieciątka w tym czasie oczekiwania, również o szczęśliwy poród. Później, kiedy już dzieci się urodziły, dziadek zawsze odnosił się do nich z ogromną czułością, której ja również wielokrotnie z jego strony doświadczałam. Wiele razy patrzył wręcz z niepokojem, kiedy ktoś podnosił czy kładł dziewczynki i mówił: „Uważaj! Nie upuść jej. Czy ty ją na pewno dobrze trzymasz? To przecież takie małe…”. Śmialiśmy się, że nieco przesadza, ale wiedzieliśmy, że to wynika z jego wielkiej miłości, którą obejmował nas wszystkich – swoje wnuki i prawnuczki.

• Zawsze będę pamiętał, że podczas opowiadania historii dziadek zwykł wtrącać westchnienie „Ooo, bracie…”. Nie zapomnę również, że będąc bardzo ostrożnym i przezornym, dziadek pozwolił mi uczyć się jazdy samochodem na jego własnym aucie, pod jego nadzorem.

• Dziadek Wiluś był dla mnie człowiekiem, dla którego nie istniały granice zainteresowań i pasji. Ciągle się uczył, zawsze był ciekawy, wiele zrobił… Żył naprawdę.

• Dziadek uczył, jak dawać innym swój czas. Często dyżurował przy nas – wnukach – gdy byliśmy mali. Odbierał mnie i innych ze szkoły (czekając już na parkingu o określonej godzinie), zaglądał do naszych domów, gdy byliśmy w podróży, a podczas remontów czasami cały dzień spędzał przy pracy lub nadzorując robotników. A co najważniejsze – nie narzekał na te zajęcia, nie dawał innym odczuć, że poświęca tyle własnego czasu.

• Pamiętam niezliczone partie szachów i moją dumę, kiedy nareszcie udało mi się z dziadkiem wygrać, mimo że grał wtedy od początku bez hetmana i obu wież (zawsze grał ze mną "poważnie", nigdy nie dawał wygrać, ale pozwalał cofać ruchy, tłumacząc, co jest w nich złego, i czasem grał bez określonych figur).

• Babcia z dziadkiem prowadzili konferencje na rekolekcjach, na których byłem animatorem. Zawsze miałem obawy, jak przyjmie ich ta „dzisiejsza młodzież”, ale za każdym razem miłość i zrozumienie widoczne w ich małżeństwie oraz żarty dziadka przeplatane z poważnymi wypowiedziami sprawiały, że młodzi ludzie słuchali z zaciekawieniem.

• Po zajęciach w liceum chodziłam codziennie do dziadków na obiady. Podczas gdy ja jadłam, dziadek zazwyczaj dosiadał się do mnie, by dotrzymać mi towarzystwa. Opowiadał liczne historie ze swojego życia, głównie młodości. Kiedy siedzieliśmy już tak dłuższą chwilę, wchodziła babcia i mówiła: "Jak będziesz chciała wyjść, to po prostu wstań i się pożegnaj, bo on nigdy nie skończy opowiadać”. Śmiałam się wtedy, bo tak naprawdę bardzo lubiłam jego historie – zabawne i pouczające – i najchętniej siedziałabym tam z nim cały dzień.

• Pamiętam rozmowy na temat służby przy ołtarzu i znaczenia poszczególnych gestów/postaw w czasie Mszy Świętej – to dzięki dziadkowi przez wiele lat służyłem przy ołtarzu i zostałem lektorem.

• Miałam wtedy 9 lat. Przygotowaliśmy dla dziadków występy na Złote Gody, 50 lat po ślubie. Jednym z nich był taniec całej rodziny w kolorowych czapeczkach krasnali. Dziadkowie też dostali takie czapeczki – oczywiście pasujące do uroczystości, czyli złote, z tym, że babcia miała doczepiony złoty welon, a dziadek daszek. Z takim zabawnym elementem mamy zrobione wspólne, rodzinne zdjęcie. Uśmiechnięty dziadek z „krasnalkową” czapeczką z daszkiem – ten obraz pozostanie w moim sercu na zawsze.

• Pamiętam, jak dziadek, gdy byłam mała, brał mnie oraz moje rodzeństwo na boisko i tam pokazał mi, jak grać w piłkę ręczną. Dzięki niemu potem jeździłam na zawody i grałam w piłkę.

• Dziadek był osobą bardzo kochającą i nigdy nikogo nie odrzucał. Zawsze można było do niego przyjść. Często jego uwagi, gdy coś zrobiłam źle, pomagały mi, aby nie robić tych samych błędów. Uwielbiałam, kiedy snuł opowiadania, zawsze można było dowiedzieć się czegoś nowego.

• Dziadek uczył, jak ważne są szczegóły w każdej dziedzinie życia – zarówno w kościele, gdzie często zwracał uwagę na służbę liturgiczną i tłumaczył nam, jakie gesty i postawy należy zachowywać, jak i w pracy, szczególnie tej związanej z elektryką, gdzie niedokładne zaizolowanie jednego kabla mogło mieć fatalne skutki. Także w swoich opowieściach, mówiąc o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat, przypominał sobie i uzupełniał detale, takie jak np. nazwiska i pseudonimy dawnych kolegów z drużyny czy pracy. Często dodawał "świętej pamięci", jakby podkreślając, że pamięta o nich w modlitwie za zmarłych.

• Najlepiej pamiętam to, że na wielu imprezach rodzinnych dziadek występował, deklamując fragment jasełek ze swojej młodości, rozmowę Icka i Roztropka. Dziadek wiele też opowiadał o sporcie i czasach wojny – jak to kiedyś było. Wspominam też ostrożność dziadka, jego kawały (np. gdy wspólnie wyrywaliśmy korzenie starego drzewa w jego ogródku), jego dobre serce na co dzień oraz to, że ciągle modlił się za wnuki.

• Kiedyś w szkole złamałem rękę i zostałem odesłany do domu bez odpowiedniego "opatrzenia". Kiedy dziadek to zobaczył, od razu poszedł do budki z narzędziami i przygotował odpowiednią deskę, za pomocą której fachowo usztywnił mi rękę, a dopiero potem poszliśmy do szpitala.

• Pozostanie we mnie obraz ostatniej imprezy rodzinnej podczas tegorocznych świąt wielkanocnych. Dziadek źle się poczuł i leżał w fotelu, w naszym domu w Pszowie. Wujek zaproponował mi, żebym zagrała na skrzypcach dla dziadka. Przy otwieraniu futerału powróciliśmy wspomnieniami, jak zwykle, do czasów, kiedy to dopiero zaczynałam uczyć się gry, w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Na pewnych urodzinach w Siemianowicach kuzynka trzymała mi nuty, a ja próbowałam pochwalić się przed rodziną tym, co potrafię. Dziadek bardzo się krzywił – nie podobała mu się moja gra, ponieważ przypominała bardziej jęki, aniżeli muzykę. Mój śp. tata denerwował się na dziadka i tłumaczył mu, że dopiero zaczęłam przygodę ze skrzypcami i później będzie lepiej. Całe wspomnienie jest traktowane humorystycznie, ponieważ ukończyłam I stopień szkoły muzycznej i myślę, że grę na skrzypcach już opanowałam. W drugie święto Wielkiej Nocy dane mi było zagrać dla dziadka ostatni raz. Graliśmy i śpiewaliśmy piosenki o zmartwychwstaniu, wspólnie z całą rodziną. Nawet dziadek śpiewał z nami mimo swojego złego samopoczucia. Przeczuwałam, że to może być ostatni raz, kiedy tak świętujemy wspólnie z dziadkiem, dlatego było to dla mnie bardzo ważne wydarzenie. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy wszyscy razem, całą rodziną, śpiewać, grać i radować się w niebie po śmierci. Do zobaczenia w niebie, Dziadku!

Uroczystość rodzinna - chrzest najmłodszej prawnuczki   Uroczystość rodzinna - chrzest najmłodszej prawnuczki
Archiwum rodzinne
Przeczytaj też: Zmarł Wilhelm Iwanecki i Do zobaczenia w niebie.

Na następnej stronie kolejne świadectwo.

Niesamowicie dobry człowiek

Krystyna Kajdan

Śp. Wilhelma Iwaneckiego spotkałam po raz pierwszy w niecodziennych okolicznościach: podczas pamiętnego spotkania z Janem Pawłem II z przedstawicielami ruchów kościelnych 30 maja 1998 roku na Placu św. Piotra w Rzymie. Był tam razem ze swoją małżonką Anną. Mieli małe turystyczne radio, bo przez słuchawki można było słuchać tłumaczenia na język polski transmisji tego wydarzenia przez Radio Watykańskie. Ja takiego nie miałam... Zadziwili mnie wówczas swoją dobrocią, bo pan Wilhelm zaproponował mi jedną końcówkę słuchawek do tego radia, abym chociaż przez jedno ucho mogła słyszeć w ojczystym języku, co się dzieje podczas tego wielkiego, historycznego wydarzenia. Sam naraził się na mniej komfortowe słuchanie też tylko przez jedną końcówkę.Dzięki temu mogłam po powrocie napisać relację do gazetki parafialnej z tych niezapomnianych uroczystości. Był wtedy niesamowity upał, a my byliśmy na samym środku Placu św. Piotra. Pamiętam też jak pan Wilhelm dbał o to, aby nie zabrakło nam wody mineralnej do picia. Ciągle ją swojej małżonce i mnie donosił... To był niesamowicie dobry człowiek - prawdziwy chrześcijanin! Pamiętam o nim w modlitwie.