Heroizm nie szuka spokoju

am

publikacja 25.11.2017 23:17

W okresie II wojny światowej i komunizmu Polska wydała wiele heroicznych postaci. Do tego bogatego panteonu sylwetek niezłomnych sięgnęli w tym roku organizatorzy i goście sympozjum Akcji Katolickiej w Płocku.

Heroizm nie szuka spokoju Płock, 25.11.2017. Koncert Lecha Makowieckiego podczas Sympozjum Akcji Katolickiej Diecezji Płockiej Agnieszka Małecka /Foto Gość

- To sympozjum w jakimś sensie wpisuje się w obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległości Polski. Akcja Katolicka przypomina nam o tych wielkich postaciach z przeszłości i chce o nich mówić w sposób niezafałszowany - zauważył podczas obrad sympozjalnych bp Mirosław Milewski, krajowy asystent Akcji Katolickiej w Polsce. Zwrócił uwagę, że jest to temat szczególnie ważny, w kontekście obecnych wydarzeń i oskarżeń padających pod adresem Polski, której naród tak wiele wycierpiał od dwóch totalitaryzmów.

Zanim słuchacze podążyli "śladem niezłomnych", jak sugerował tytuł sympozjum, padło pytanie, o to, co jest w nieodzownych warunkiem przyjmowania heroicznych postaw. - Generalnie staramy się być wierni naszym ideałom, ale w momencie wyzwania postawy się polaryzują. Dużo ludzi deklaruje gotowość do postaw heroicznych, ale okazuje się niestety, że słowa często nie idą w parze z działaniem - mówił ks. dr Marek Jarosz, psycholog i rektor WSD w Płocku. W oparciu o badania, prowadzone na gruncie psychologii, przyznał, że niekoniecznie ludzie religijni mają większe inklinacje do postaw heroicznych. Pod tym względem, nie różnią się wiele od ludzi niereligijnych. - Jest to pewne wyzwanie, które pokazuje, jak trudno jest przełożyć ideał na konkretną postawę. To nie dzieje się samo - mówił ks. M. Jarosz.

Ks. rektor wskazał na kilka etapów dorastania do heroizmu, w którym decydujący jest moment ważenia zysków i strat, jakie przynosi człowiekowi ta postawa; przy czym strat jest zwykle więcej. - Wejście w heroiczną postawę oznacza działać w sytuacji niekorzystnego osobistego bilansu, w której inni by się wycofali. Pomaga w tym empatia i centralność norm i zasad religijnych - mówił rektor płockiego seminarium duchownego.

Co jest konieczne do takiej postawy? Odpowiedź na to pytanie psychologia znajduje w pojęciu "transgresji", czyli takim kształtowaniu umysłu, by przekroczyć siebie. Ks. dr Marek Jarosz zauważył też, że postawa heroiczna jest sprzeczna z naturalną potrzebą człowieka dążenia do równowagi. Jednak ci, którzy szukają tzw. „świętego spokoju”, nie wzrastają. - Kiedy przyjrzymy się ludziom heroicznym, to zauważymy, że były to osoby nieszablonowe, twórcze, które potrafiły swoją niezwykłość zaprząc do rozwiązania trudnej sytuacji, w której się znaleźli - mówił ks. M. Jarosz.

Taką postacią był bez wątpienia prof. Włodzimierz Fijałkowski, ginekolog, położnik, obrońca życia poczętego i twórca polskiego modelu szkoły rodzenia. O swoim ojcu, który pochodził z Rypina i był absolwentem dawnego Niższego Seminarium Duchownego w Płocku, opowiadał podczas płockiego sympozjum jego syn, Paweł Fijałkowski. W okresie, gdy kariera naukowa Włodzimierza Fijałkowskiego rozkwita, przychodzi rok 1956 z ustawą o przerywaniu ciąży. - Świat ginekologów podzielił się na dwie części: tych, którzy przyjęli tę ustawę, uznając, że Sejm wie, co robi, oraz ci, którzy nie godząc się, zmienili specjalizacje. Tata nigdy nie zrobił żadnej z tych rzeczy i przez całe życie był rzecznikiem życia poczętego, ale jeszcze nienarodzonego - wspominał Paweł Fijałkowski.

Syn wybitnego położnika przywołał też słowa, którymi kierował się jego ojciec, "wielkość to nie to, ile potrafię zyskać, ale ile stracić". Włodzimierz Fijałkowski przypłacił swoją niezłomną postawę marginalizacją w świecie naukowym. - On jednak nigdy nie był ofiarą. Potrafił to wszystko stracić, spaść z tego wzniesienia, na który dostał się własną pracą. Przestał organizować swoje życie, zaczął je odczytywać. W moim ojcu nie było cienia cierpiętnictwa - opowiadał Paweł Fijałkowski.

W tym panteonie postaw heroicznych i niezłomnych, przywołanych podczas 10. Sympozjum Akcji Katolickiej Diecezji Płockiej, znaleźli się także księża diecezji płockiej, oraz świeccy, ofiary totalitaryzmów XX wieku. O niezłomnych duszpasterzach mówił prof. dr hab. Leszek Zygner, historyk, rektor PWSZ w Ciechanowie i Mławie. Przypomniał m.in. o męczennikach gostynińskich II wojny światowej, trzech młodych wikariuszach parafii w Gostyninie: ks. Antonim Dubasie, ks. Stanisławie Krystosiku i ks. Kazimierzu Stankiewiczu. Sami zgłosili się na posterunek żandarmerii, aby Niemcy wypuścili ich starszego proboszcza, ks. Apolinarego Kaczyńskiego, aresztowanego wcześniej jako zakładnika. Już nie wyszli z więzienia, przewiezieni z innymi więźniami do lasów w Wólce Łąckiej, zostali rozstrzelani. - Gdy po II wojnie światowej dokonano ekshumacji, w przypadku dwóch księży: ks. Dubasa i ks. Stankiewicza, głowy były odłączone od korpusu. Można się tylko domyślać, jak ich śmierć nastąpiła. To tajemnica męczeństwa - mówił prof. L. Zygner. Dodał też: - Spójrzmy na nich ludzkimi oczami. To były młode chłopaki, 4 lata kapłaństwa… Heroizm wyjątkowy - zauważył.

Wśród wspominanych heroicznych kapłanów diecezji płockiej znalazł się m.in. ks. Stefan Zielonka, prefekt pułtuski, więzień Dachau, który wybrał los duszpasterza więźniów chorych na tyfus, i kolejni niezłomni: ks. Kazimierz Gwiazda, ks. Franciszek Ossowski, ks. Leonard Lipka, ks. Wacław Jezusek, bp Jan Wosiński, czy całkiem już blisko naszych czasów - ks. Stefan Niedzielak, zamordowany w 1989 r.

- Tutaj może już za życia o niektórych postaciach trzeba mówić - zauważył na koniec rektor PWSZ w Ciechanowie i Mławie. - Chodzi mi o ks. Tadeusza Łebkowskiego, proboszcza z płockich Górek. To jest postać, co do której nie ma już wątpliwości, że jest człowiekiem heroicznym. Ks. Łebkowski, pracując w parafii św. Jana Chrzciciela był świadkiem wielu ważnych wydarzeń dla powojennego Płocka. W ‘76 w czerwcu ruszyła demonstracja pod Komitet Wojewódzki partii, on był tam z nimi. Ten człowiek w 80 roku, gdy zaczyna się strajk w Stoczni Gdańskiej, jechał tam z listem poparcia. Był zaproszony jako gość honorowy na 1. zjazd Solidarności w gdańskiej Olivii. To wokół niego powstawało wiele inicjatyw patriotycznych w parafii św. Jana Chrzciciela - wyliczał prof. L. Zygner.

Podczas sympozjum wspominano też ludność Rypina, która na początku II wojny światowej padła ofiarą funkcjonariuszy Selbstchutzu, czyli tzw. samoobrony. - Selbstchutz był formacją, składająca się z mieszkańców terenów polskich narodowości niemieckiej, którzy przed wojną uwierzyli w Hitlera, i przygotowali listy proskrypcyjne osób przeznaczonych do eksterminacji, do unicestwienia. Podobno część z nich, już w momencie bombardowań wskazywało lotnikom niemieckim cele. Jakież było wielkie zdziwienie dla mieszkańców Rypina i powiatu, że ludzie, których dotąd znali - ich sąsiedzi, znajomi, nagle zakładają czarne koszule, zaczynają nosić opaski z dziwnymi literami, zaczynają nosić broń - mówił Andrzej Szalkowski, dyrektor Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej w Rypinie.

Ofiarami Selbstchutzu byli duchowni, nauczyciele i ziemianie z Rypina i powiatu. Akcja eksterminacji była bardzo dobrze zorganizowana. 1100 osób zostało zamordowanych w samym Rypinie, w tzw. Domu Kaźni, czyli przedwojennej komendzie policji, a w czasie wojny siedzibie Selbstchutzu i Gestapo. Rypinianie ginęli też w Lasku Rusinowskim i na Raku, w lasach skrwileńskich, gdzie prawdopodobnie spoczywa od 1500 do nawet 3 tys. pomordowanych. - Skąd wiemy, jak to wyglądało? Kilku osobom udało się przeżyć, m.in. Stefanowi Klubie i ks. Stanisławowi Dulczewskiemu. W 1978 r. odbyła się w Rypinie konferencja pt. Oskarżamy. Świadkowie opowiadali o tym, co działo się w domu kaźni - mówił A. Szalkowski.

Dzisiaj historycy są w stanie określić tożsamość 50 funkcjonariuszy Selbstchutzu; kaci nie ponieśli jednak konsekwencji; rozpierzchli się po frontach wojennych, uciekli. Jednak Rypin pamięta. - Jako muzeum staramy się docierać do prawdy, czemu służy m.in. Katalog Zbrodni Ziemi Dobrzyńskiej. Wciąż jest wiele rzeczy do wyjaśnienia. Uczymy nie nienawiści, ale szacunku człowieka do człowieka - podkreślił dyrektor Muzeum w Rypinie.

Część wykładową sympozjum podsumował panel dyskusyjny, który poprowadził ks. Krzysztof Jończyk, asystent kościelny AK Diecezji Płockiej. Wydarzenie zakończył kameralny koncert Lecha Makowieckiego, barda, poety, kompozytora i autor tekstów, którego piosenki nawiązują do historii Polski, szczególnie czasów wojny i reżimu komunistycznego. W repertuarze koncertu znalazły się także utwory o niezłomnych Polakach, m.in. "Ballada o rotmistrzu Pileckim".

X Sympozjum Akcji Katolickiej., które poprzedziła Msza św. koncelebrowana pod przewodnictwem bp. Mirosława Milewskiego w katedrze, odbywało się w Opactwie Pobenedyktyńskim. W sesji wzięli udział działacze AK z różnych oddziałów w diecezji oraz członkowie innych wspólnot i ruchów.