Wojny

Krzysztof Łęcki

publikacja 09.01.2018 09:25

Czy w polityce są równi i równiejsi? Ależ, rzecz jasna, jest tak właśnie. Są równi i równiejsi. Zapamiętajcie Państwo te kwestię.

Wojny Krzysztof Łęcki Roman Koszowskii /Foto Gość

To prawda równie oczywista, jak prawda inna, zresztą silnie z nią związana, która mówi, że w polityce liczą się interesy, a nie przyjaźnie. To znaczy można, rzecz jasna, moim zdaniem naiwnie wierzyć w polityczne przyjaźnie, ale polityczne interesy zawsze w ostateczności wezmą górę. By zilustrować niezmienność politycznych prawideł  posłużę się przykładem z zamierzchłej epoki. Idzie o czas wojny peloponeskiej, wojny pomiędzy Atenami i kierowanym przez nich Związkiem Morskim a Spartą i jej sojusznikami. Wiele epizodów wojny toczonej w latach 431-404 przed Chrystusem dobrze ilustruje prawdy, o których tu mowa. Zatrzymajmy się na dwu skrajnych przypadkach, na kapitulacjach  dwu polis – niewielkich Platei i potężnych Aten. Na równych i równiejszych. Zacznijmy od niewielkich Platei. Było to małe greckie polis, niezwykle zasłużone w odparciu perskiej inwazji na Grecję pół wieku wcześniej. Platejczycy jako jedyni walczyli u boku Ateńczyków w słynnej bitwie pod Maratonem, później brali udział we wszystkich innych bitwach z Persami.  To właśnie wtedy, po pokonaniu Persów wszyscy Hellenowie uroczyście przysięgali, że nikomu nie będzie wolno prowadzić przeciw Platejom wojny niesprawiedliwej, a gdyby kto chciał je ujarzmić, wszyscy, tak, tak, dosłownie wszyscy Grecy im pomogą. Ale pół wieku minęło – zmieniły się okoliczności i konteksty. I tak Plateje oblegać zaczęli pospołu Spartanie i Tebańczycy, nota bene ci ostatni walczyli kiedyś u boku Persów przeciw zjednoczonym w walce o wolność Grekom. I co? I na nic zdało się Platejczykom powoływanie się na święte zobowiązania dawnych greckich sprzymierzeńców, na nic przypominanie wiarołomstwa Tebańczyków. Kiedy po długim oblężeniu Platejczycy zdali się na wyrok spartańskiego sądu, wytoczono im proces, który uznać można za mieszaninę parodii i groteski. Spartanie – mieszkańcy Lakonii byli jak wiadomo lakoniczni. Po kolei każdemu z Platejczyków spartańscy sędziwie zadawali jedno tylko pytanie – „czy w czasie obecnej wojny w czymś przysłużył się Spartanom?”. Pytanie było czysto retoryczne, toteż i odpowiedzi na nie były oczywiste. Nie mogły być inne. Nie, oczywiście Platejczycy nie oddali Spartanom żadnych przysług w tej wojnie – zaś ich dawne zasługi poszły w zapomnienie. Jaki zapadł „wyrok”? Otóż wszyscy obrońcy Platei zostali wyrokiem sądu zamordowani. W tej samej, niezwykle okrutnej wojnie zdarzało się, że i Ateńczycy mordowali mieszkańców tych polis, którzy przeciwstawiając się Ateńczykom, walcząc z nimi ostatecznie jednak skapitulowali.  Trudno się zatem dziwić drżeniu Ateńczyków, kiedy po zmiennych kolejach wojny, w jej ostatniej, skrajnie niekorzystnej dla nich fazie, wyczerpawszy w końcu wszystkie środki obrony musieli zdać się łaskę   zwycięzców. Wiedzieli, jaki zgotowali los zwyciężonym przez siebie mieszkańcom Melos, Skione, Torone czy Eginy, ze strachem oczekiwali zatem na to, co zrobią z nimi zwycięzcy Spartanie i – co ważne - żądni zemsty ich sprzymierzeńcy. Bo skądinąd właśnie Koryntyjczycy i Tebanie najbardziej nalegali na to, by z pokonanymi Atenami nie zawierać pokoju „lecz ich całkowicie zniszczyć”. Niemniej – decydujący głos w sprawie losu Aten należał do Spartan, Lacedemończyków. I cóż się stało? Czy sędziowie spartańscy zadali obywatelom wielkich Aten to samo pytanie, które kiedyś postawili mieszkańcom niewielkich Platei? Czy w czasie wojny Ateńczycy w czymś przysłużyli się Spartanom? Pytanie było w oczywisty sposób absurdalne. I, rzecz jasna, nie zostało Ateńczykom postawione. Wbrew namowom swoich sojuszników, Spartanie nie zgodzili się na to – cytuję - „aby w niewolę oddać ten gród grecki, który w największych niebezpieczeństwach wyświadczył Grecji ogromne dobrodziejstwo, lecz przeciwnie, gotowi byli zawrzeć z Ateńczykami pokój”. Warunki zawarcia pokoju, jakie postawili Spartanie były dla dumnych Ateńczyków  na pewno upokarzające, ale – biorąc pod uwagę stawkę wojny – były do przyjęcia i przyjęte zostały. Ateny ocalały, Ateńczycy – przeżyli. Zasługi dla sprawy greckiej w walce z Persami nie pomogły Platejczykom, pomogły za to, jak Państwo słyszeliście, Atenom. Co się zmieniło w nastawieniu Spartan, tak okrutnych dla Platejczyków i tak łaskawych dla Aten? Najprostsze nasuwające się wyjaśnienie zdaje się takie, że surowy wyrok na Platejczyków zapadł wtedy, kiedy wojna peloponeska była w toku, łaskawość zaś okazali Spartanie Ateńczykom, kiedy walki się  skończyły.  Ale jest i inne rozwiązanie tego problemu. Może koniec wojny nic tak naprawdę w nastawieniu Spartan nie zmienił.  Może tylko małe Plateje, były zaledwie równe, bo niewiele w dalszej polityce znaczące, zaś wielkie Ateny  były równiejsze, a były równiejsze, bo ich ciągle duży potencjał mógł się zwycięskim Spartanom w przyszłości do czegoś przydać. Tyle zamierzchła historia. A teraz puenta – może mało efektowna, ale dobrze obrazująca zasadę politycznego realizmu. „Wczorajsze wojny nic już dzisiaj nie znaczą” – powiada Jon Snow, główny bohater jednego z najsłynniejszych seriali telewizyjnych „Gry o Tron”. No tak, szuka wszak Snow sojuszników do prowadzenia nowej wojny. I tu każdy może się przydać. A im ten ktoś ma większy potencjał, tym przydać się może bardziej, można go zatem potraktować jako „równiejszego”.