Akcja w "Zofiówce" dzień po dniu

Przemysław Kucharczak Przemysław Kucharczak

publikacja 16.05.2018 17:32

Pięć ofiar śmiertelnych i dwóch cudem ocalonych górników - to bilans tąpnięcia w jastrzębskiej kopalni. Przypominamy przebieg tragedii i akcji ratowniczej.

Akcja w "Zofiówce" dzień po dniu Karetka, która przyjechała na "Zofiówkę" po ocalonych górników 5 maja 2018 roku. Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Potężne tąpnięcie o sile 3,42 w skali Richtera wstrząsnęło Jastrzębiem w sobotę 5 maja tuż przed 11.00. Żyrandole chwiały się po mieszkaniach, jakby były zawieszone na statku w czasie burzy na morzu. Z półek spadały różne przedmioty.

- U mojej córki na dziewiątym piętrze z parapetu spadły na podłogę żelazko i doniczka. Przestraszony wnuk uciekł z mieszkania - powiedziała nam pani Krystyna z Jastrzębia.

Rzuceni na strop

To co działo się na powierzchni, było jednak niczym wobec tego, co stało się 900 metrów pod ziemią. Roboty strzałowe przygotowywało tam 11 górników. Tąpnięcie z wielką siłą rzuciło ich na strop i ocios, czyli ścianę chodnika.

Spąg, czyli podłoże, wybrzuszył się w jednej chwili, zostawiając tylko około 70 cm prześwitu pod stropem chodnika. A pierwotnie ten chodnik miał 420 cm wysokości.

Czterech górników wyszło o własnych siłach z tego zagrożonego rejonu. Pozostałych siedmiu nie wyjechało na powierzchnię. Ratownicy rozpoczęli wyścig z czasem, żeby ich ocalić.

Do dwóch żywych górników ratownicy dotarli pierwszego dnia akcji. Okazało się, że uratowani próbowali z początku wychodzić sami. Przedzierali się ciasnym prześwitem, który dodatkowo tarasowały pogięte, metalowe elementy.

Gdy zabrakło im tlenu w aparatach ucieczkowych, odszukali lutniociąg, czyli rurę z powietrzem.

- Potem już tylko robili dziury w lutniociągu i czekali - mówił „Gościowi” bliski jednego z nich. Gdy któryś z nich choć odrobinę próbował się oddalić, od razu robiło mu się słabo - tak wielkie wokół było stężenie metanu. Miejscami przewyższało 40 procent.

Nowy brat

Obaj przetrwali tuż przy rozszczelnionym lutniociągu, aż przyszli po nich ratownicy.

- Pragnę wyrazić podziw dla heroizmu tych dwóch uratowanych górników. Dzisiaj nie boję się użyć słowa cud - mówił 16 maja Daniel Ozon, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej. - Ich determinacja, zimna krew, jaką zachowali, intuicja górnicza, wiedza, ale przede wszystkim ogromne, ogromne szczęście, spowodowały, że są z nami. 5 maja będzie dla nich kolejnym dniem ich nowych urodzin. To, co przeżyli na dole, przedzierając się przez ponad pół kilometra spowodowało, że każdy z nich ma swojego nowego brata - powiedział.

Dwaj górnicy ocaleni przez ratowników i dwaj, którzy wyszli sami, trafili z potłuczeniami i złamaniami do szpitala. Prezydent Andrzej Duda po rozmowie z nimi komentował, że są bardzo twardymi ludźmi, i że ich rodziny wydawały się bardziej przestraszone sytuacją, w jakiej byli, niż oni sami.

Tylko jedno spędzało im sen z oczu: los kolegów i ich rodzin. Żona jednego z zaginionych jest w piątym miesiącu ciąży.

Zalewisko

Jastrzębska Spółka Węglowa przeznaczyła specjalne pomieszczenie dla rodzin poszukiwanych. Także informowanie o tragedii było na najwyższym poziomie. Codziennie z dziennikarzami rozmawiał prezes ze swoim zastępcą, pokazując na mapkach i wizualizacjach, jakie są postępy akcji.

Niestety, wkrótce ratownicy znaleźli ciała dwóch górników. Odbierali już też sygnał radiowy z lamp ostatnich trzech poszukiwanych. Jednak w czwartym dniu akcji dotarli do wielkiego, podziemnego rozlewiska. Poszukiwania stanęły w miejscu.

Usuwanie wody trwało aż pięć dni. Ze względu na niebezpieczeństwo wybuchu metanu ratownicy korzystali z pomp na sprężone powietrze i nie mogli użyć siedmiokrotnie bardziej wydajnej pompy elektrycznej.

Jednocześnie trwało wiercenie otworu z odległego o 100 metrów wyrobiska. Wiertło trafiło w chodnik za zalewiskiem za drugim razem. Ratownicy spuścili tam pakiet żywnościowy i telefon. Mikrofon nie zarejestrował jednak nic, poza szumem wody.

Ostatnie trzy ciała znaleziono, gdy woda w zalewisku opadła.

Pomoc psów

Gdy poziom metanu spadł, ratowników wsparły psy z Podhalańskiej Grupy GOPR, policji, straży pożarnej i należące do śląskich pasjonatów.

Kierunek, w którym później znaleziono ciało ostatniego z górników, wskazał ratownikom w nocy z wtorku na środę pies Heban, rasy flat coated retriever. Jego przewodnikiem jest śląski pasjonat Szymon Wieczorek z nieformalnej grupy poszukiwawczej.

Ratownicy zaczęli przeszukiwać odcinek, wskazany przez Hebana. Ciało górnika, jak się okazało, było tam uwięzione pod ciężką, metalową konstrukcją.

Na miejscu był też drugi przewodnik psa, pasjonat Alan Szyda z Rybnika. Też jest górnikiem. Razem z Szymonem Wieczorkiem zaproponowali dyrekcji, że pomogą. Choć poszukiwali już ludzi w gruzowiskach, akcja w kopalni była o wiele trudniejsza. Nie było nawet pewne, czy wyjadą na powierzchnię żywi.

Co zobaczyli na dole? - Tragedia... Nie wiem, czy porównać to z uderzeniem bomby atomowej... Czołgaliśmy się za psem korytarzem, który miał 60 na 50 cm. My tam poruszaliśmy się, kiedy chodnik był już udrożniony, a jak to wyglądało wcześniej? Wielki szacunek dla ratowników - komentował Alan Szyda.

Na konferencji prasowej 16 maja prezes Daniel Ozon złożył kondolencje rodzinom ofiar. Obiecał, że Jastrzębska Spółka Węglowa otoczy ich opieką.

Podziękował wszystkim, którzy bezpośrednio i pośrednio pomogli w akcji ratowniczej. Było to 2,5 tys. osób. Szczególnie podziękował ratownikom górniczym, którzy przez 11 dni i nocy narażali swoje życie, próbując dotrzeć do zaginionych.

- Takich ludzi, jakich przez te 10 dni poznałem, ja 40 lat nie znałem - mówił łamiącym się głosem.

Stwierdził również, wyraźnie wzruszony: - Chcę też podziękować mediom za rzetelny przekaz z tych tragicznych zdarzeń i za uszanowanie rodzin. Pomódlmy się za tych górników. Szczęść Boże!