Polemika...

Krzysztof Łęcki

publikacja 22.05.2018 09:30

Dzisiaj będzie o kulturze polemiki w Polsce. A raczej o braku polemicznej kultury. By zilustrować to zjawisko nieco perwersyjnie posłużę się przykładem spierających się konserwatystów. Perwersyjnie, bo wszak wydawałoby się, że to właśnie konserwatystów przede wszystkim powinna cechować kultura dyskusji.

Polemika... Krzysztof Łęcki Roman Koszowskii /Foto Gość

Ale najpierw - konieczny w tym przypadku – wstęp. 5 maja 1939 roku Minister Spraw Zagranicznych II Rzeczpospolitej Józef Beck wygłosił jedną z najgłośniejszych mów sejmowych w historii polskiego parlamentaryzmu. Padły wtedy pamiętne słowa: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. No cóż, jak twierdzą historycy, pokój był wówczas nie do uratowania. I to niezależnie od tego, jaka postawę przyjęłaby Polska. We wrześniu tego samego roku hitlerowskie Niemcy zaatakowały Polskę – rozpoczęła się II wojna światowa. Wróćmy jednak do sytuacji przedwojennej. I – jako się rzekło - przyjmijmy, że rzeczywiście pokój  był wówczas nie do uratowania i wojna w Europie musiała wybuchnąć. Pozostaje jednak pytanie o rolę Polski w tym konflikcie. Czy powinna – jak zresztą stało się w rzeczywistości - wejść w koalicję  z Wielką Brytanią i Francją, i przyjąć na siebie pierwsze uderzenie III Rzeszy? Czy też może powinna była zgodzić się na upokarzające ustępstwa wobec Niemiec, zrezygnować z Gdańska i pozwolić na przeprowadzenie eksterytorialnej autostrady do Prus Wschodnich? Od zakończenia wojny najbardziej ostry spór historyczny sprowadzał się do pytania o sens powstania warszawskiego. Dzisiaj  podobne emocje wywołują dwie różne, przeciwstawne odpowiedzi na pytanie: czy trzeba było iść na ustępstwa wobec hitlerowskich Niemiec, ba, sprzymierzyć się z nimi w skierowanym przeciw Sowietom pakcie antykominternowskim i razem z Wehrmachtem zwyciężyć Armię Czerwoną? Oczywiście tylko po to, by w dogodnej chwili zmienić sojusze i razem z zachodnimi aliantami wygrać II wojnę światową.  Odpowiedź twierdzącą znajdziecie Państwo w  głośnej przed paru laty książce Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop – Beck”. Tu ważna dla dalszej lektury tego felietonu uwaga - Zychowicz jako jednego ze swych mistrzów myślenia wymienia, znanego jeszcze od przedwojnia, publicystę Stanisława Cata Mackiewicza. Otóż właśnie ukazała się książkowa polemika z pracą Zychowicza, autorstwa dziennikarza tygodnika „Do rzeczy” Piotra Gursztyna; dodajmy - konserwatywny tygodnik „Do rzeczy” to także miejsce pracy Piotra Zychowicza. Nie zajmuje mnie tutaj spóru pomiędzy Gursztynem a Zychowiczem. Zainteresowała mnie inna kwestia - mimo, że książka Gursztyna [zatytułowana] „Ribbentrop-Beck. Czy pakt Polska-Niemcy był możliwy?” [Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2018] dając na postawione w podtytule pytanie odpowiedź jednoznacznie negatywną – nie, pakt Polska_Niemcy możliwy nie był – to oczywista polemika z Piotrem Zychowiczem, to nazwisko Zychowicza nie pojawia się na 350 stronach tej książki ani razu. Ani razu. Polemizuje Gursztyn z historycznymi rewizjonistami i „realistami” pisanymi w cudzysłowie, a więc, daje do zrozumienia, pozornymi tylko „realistami”. Do rewizjonistów historycznych i – przynajmniej w rozumieniu Gursztyna – niby-„realistów” oprócz niewymienionych z nazwiska kolegów z redakcji czyli Zychowicza i Rafała Ziemkiewicza - zalicza Gursztyn i wielokrotnie wymienia w książce z nazwiska wspomnianego już Stanisława Cata Mackiewicza. I własnie na nim, nie żyjącym od ponad pół wieku publicyście używa sobie ile wlezie. Jest więc pisarstwo Stanisława Cata Mackiewicza wykwitem „jego mitomanii, czyli stałej treści jego życia i piśmiennictwa”, Mackiewicz jest kimś rozdygotanym i nie integralnym pod względem osobistej uczciwości, towarzyszem drogi „papieża polskiego kapitulanctwa” Władysława Studnickiego, kimś bardzo słabo znającym Niemcy, a także zrzędą, autorem barwnych opisów, które  „bywały tak samo barwne jak głupie, pozbawione sensu i związku z rzeczywistością”; pisze dalej Gursztyn: „Tylko niemądry Cat, jak to on nic, nie rozumiał, więc zachwycał się…”;   i „znowu [Mackiewicz] nic nie rozumiał. Lub udawał, że nie rozumie”; „nie był [Mackiewicz] fanatykiem faktów, lecz więźniem swych manii i antypatii”. Nasuwa się pytanie: dlaczego Gursztyn atakując poglądy swoich żyjących redakcyjnych kolegów napada po nazwisku – tylko na Cata Mackiewicza? Żeby było zabawniej - Rafał Ziemkiewcz odpowiadając na książkę Gursztynowi - też nie wymienia go z nazwiska. Czy to nowa świecka tradycja? Żyjących z nazwiska nie wymieniamy, zmarłym po nazwisku - dokładamy? I jeszcze - dlaczego w wywodach Gursztyna o Mackiewiczu aż tyle, tak wiele, o wiele za dużo -  zajadłej złośliwości? A Zychowicz i Ziemkiewicz? Nie zasłużyli na zaszczyt by wymieniać ich nazwiska? Bawimy się jak w piaskownicy? Wiele się mówi o infantylizacji współczesnej kultury – jak widać nie omija ona także domagających się powagi konserwatystów.