Mojadera, czyli lany poniedziałek, który trwa... 5 dni

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 19.01.2019 20:06

Pierwsze bariery językowe przełamane. Wystarczyło kilkadziesiąt litrów wody!

Mojadera, czyli lany poniedziałek, który trwa... 5 dni Lany poniedziałek po panamsku Archiwum prywatne

Kolejne wrażenia z Panamy opowiada ks. Marcin Werczyński:

Pobudka wypadła dość wcześnie rano, bo o godz. 8. Zjedliśmy pyszne śniadanie - mięso z plackami z kukurydzy. Świeżość soku powala na kolana. Potem Msza św., na której tłumaczę kazanie. Na szczęście krótkie i proste (śmiech).

Przychodzi czas na meriendę, czyli przekąskę między posiłkami. Całkiem spora, jak na przekąskę. Jakoś wciskamy, żeby się nie obrazili. Wkrótce organizują nam wyjście na wzgórze Cerro la Cruz - miejsce szczególne. Na szczycie o. Carlos tłumaczy, że krzyż, który tam stoi, jest znakiem bliskości Boga.

Po obiedzie mamy okazję do spaceru. Idziemy na stadion, furtka jest otwarta. Są gracze i piłka, więc czego chcieć więcej? Organizujemy konkurs rzutów karnych. Następuje pokaz umiejętności indywidualnych. Wracając, odwiedzamy posterunek policji. Tam odbywamy krótkie spotkanie z kierownikiem.

Zobacz zdjęcia TUTAJ.

Okazji do integracji nie brakuje - tańce, zabawy. Do gustu Panamczykom przypadł taniec belgijski. Nawet padre Carlos dał się wciągnąć. Trudno zakończyć tę fiestę.

Następny dzień zaczynamy od wyśmienitej kawy panamskiej - ma zupełnie inny smak niż nasza. Na Mszy św. mówię kazanie. Najpierw po polsku, potem po hiszpańsku. Proboszcz pilnuje poprawności języka. Klerycy mają przednią zabawę. Znają mój sposób mówienia kazań. Ale widzę, jak w pierwszej ławce kobieta płacze. I wiesz, że to wszystko miało sens.

Na meriendę (przekąskę) tym razem pyszne, świeże owoce. Spotykamy się z ewangelizatorami. Przyjeżdżają przedstawiciele wielu wspólnot. Ojciec Carlos ma w parafii 40 wspólnot, do których powinien dotrzeć. Ewangelizatorzy są pomocnikami, od ponad 30 lat głoszą Dobra Nowinę. Najstarszy ma 81 lat!

Zwiedzamy kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Przez 4 miesiące o. Carlos był tu proboszczem i opiekował się aż 26 wspólnotami. I w tym samym czasie pełni funkcję proboszcza w Los Pozos i jeszcze jednej parafii. W sumie 116 wspólnot!

Po obiedzie zaczyna się zabawa - "Mojadera", jak nasz lany poniedziałek. U nich trwa 5 dni. Niektórzy chcą, żeby im uszło na sucho, ale nielicznym to wychodzi. Mamy przemoknięte dosłownie wszystko. Tu nie odczuwa się barier językowych. Jedyna bariera to brak wystarczającej liczby misek do lania.

Nawet o. Carlos poddał się bez oporu. Miska wody wylądowała na jego głowie. Ja zamoczyłem ojcu jedyne spodnie, które miał zabrać na centralne obchody. Patrząc jednak na pogodę, szybko wyschną. Śmiechu i zabawy nie ma końca, potem młodzież ruszyła do tańca. W tak zwanym międzyczasie pojawia się chwila do rozmowy z wolontariuszami z kuchni. O polskich i panamskich problemach rodzinnych.

Kolejną przygodą była przejażdżka na koniu i byku. Po niej przychodzi czas na karnawałowy pochód. Młode dziewczyny i chłopcy poprzebierali się w stroje ludowe. Królowa karnawału, Polka, każe na siebie długo czekać - 1,5 godziny. Oni jej tego nigdy nie zapomną! Rzeczywiście, panuje zwyczaj, że królowa się spóźnia, ale... nie aż tyle! W końcu przyszedł czas na prawdziwą fiestę. Królową wsadzają do karety. Docieramy do przygotowanej sceny. Tam najpierw pokaz folkloru panamskiego, potem wytęp naszej grupy i Francuzów.

W piątek podzielono nas na dwie grupy. Jedni malują opony, drudzy sadzą drzewa. W tym czasie przeprowadzam długą rozmowę z policjantami, którzy nas ochraniają, i strażakami. O pracy, zarobkach, zaufaniu społecznym, problemach w Polsce i Panamie. Bardzo sympatyczni ludzie. Potrafią pożartować, mają podobne poczucie humoru.

Jedziemy nad rzekę. W drodze przechodzimy szybki kurs trudnych zwrotów polskich i hiszpańskich. Mamy dużo radości przy ich powtarzaniu. Zarówno Panamczycy, jak i my.

Zabierają nas na farmę produkującą miód z trzciny cukrowej. Wszystko bardzo prosto ułożone, ale może właśnie dlatego skuteczne. Miód jest słodki i pyszny.

Proboszcz poprosił mnie, żeby pojechać na spotkanie wolontariuszy. Muszę się przygotować. Zastępuję o. Carlosa. Ostatecznie bardzo miłe krótkie spotkanie. Sporo rzeczy mogłem zobaczyć od kuchni, a przede wszystkim, kto tu naprawdę rządzi. W końcu wracam do swojej rodziny. Prowadzimy długie rozmowy z naszą gospodynią i jej synem Edwinem.