107,6 FM

Przegrana bitwa o małżeństwo

"To heteroseksualni są odpowiedzialni za tę przegraną w kulturze" - Z Georgem Weigelem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.

Ks. Tomasz Jaklewicz: W ostatnim czasie Irlandia i Stany Zjednoczone dołączyły do krajów, które zalegalizowały tzw. małżeństwa homoseksualne. W Irlandii było referendum, w Stanach to była decyzja Sądu Najwyższego głosami 5 do 4. Gdyby podobne referendum było w USA, jakie byłyby wyniki? 

George Weigel: Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. Dane sondażowe wskazują, że większość Amerykanów popiera obecnie tzw. małżeństwa tej samej płci. Ale jest tak, jeśli się stawia sprawę, rzekłbym, abstrakcyjnie. Gdyby odbyła się autentyczna narodowa debata i referendum, gdyby ludzie mieli okazję zastanowić się na serio nad sprawą i jej konsekwencjami w życiu społecznym, wtedy wyniki mogłyby być inne. Ponadto musimy spojrzeć prawdzie w oczy, że przegraliśmy bitwę o prawdziwe rozumienie małżeństwa w kulturze zanim przegraliśmy prawną walkę w Sądzie Najwyższym. To heteroseksualni są odpowiedzialni za tę przegraną w kulturze przez takie pojęcia jak rozwód bez orzekania o winie lub praktyki takie jak wielokrotne wychodzenie za mąż czy żenienie się, co jest de facto poligamią tyle, że rozłożoną w czasie. 

Wielu ludzi, także katolików, nie widzi niebezpieczeństwa. Powiadają: „to jest prawo dla małej grupy ludzi, powinniśmy być tolerancyjni dla nich, gejowskie małżeństwo nie osłabia w niczym normalnych małżeństw itd.”. Dlaczego protestowanie przeciwko idei „małżeństwa” tej samej płci ma być naszym moralnym zobowiązaniem? 

Ponieważ władza, która rości sobie prawo do przedefiniowania rzeczywistości, jest niebezpieczna na wielu frontach. Jeśli państwo uznaje, że ma władzę zmusić nas, byśmy uwierzyli w to, co jak wiemy, nie jest prawdą w tej konkretnej kwestii, może uznać, że ma taką samą władzę w innych kwestiach. Co więcej, jeśli „preferencja seksualna” (co jest samo w sobie oksymoronem) staje się kategorią chronioną przez zbiór praw cywilnych, to wtedy Kościół podlegać będzie silnej prawnej presji, aby nagiąć zasady zatrudniania pracowników katolickich instytucji do „nowych normalnych”, jak nazwałem także na łamach GN wyznających zasadę, że żadne zachowanie nie jest zboczeniem. 

Pierwszym krajem, który uznał za prawe małżeństwo związek osób tej samej płci była Holandia w 2001 roku. Dziś takich państw jest 21. Czyli proces trwa bardzo szybko. Powiedziałeś, że pierwszą bitwę o małżeństwo przegraliśmy w kulturze. Pytanie, dlaczego ją przegraliśmy. Dlaczego mała grupa ludzi narzuciła większości swój punkt widzenia? Dlaczego tak niewielu zmieniło tak łatwo mentalność tak wielu? 

Przeżywanie wiernego i owocnego małżeństwa nie jest łatwą sztuką, ale jeśli się uda,  daje ogromną satysfakcję. Nasza kultura stała się kulturą szukającą najprostszych dróg w odpowiedzi na pytanie „jak powinniśmy żyć”. I to jest kolejny przykład takiego właśnie myślenia. 

Ideologowie homoseksualizmu nie zostawią w spokoju Kościoła. Na synodzie w roku 2014 były znaki, że ta bitwa przeniosła się także do wnętrza Kościoła. Słyszałem kardynałów mówiących, że choć związek gejowski nie jest małżeństwem, to jednak są w nim obecne pewne wartości (troska wzajemna, wierność itd.), które muszą być uszanowane. Ani słowa o grzechu… Zastanawiałem się, co się dzieje? 

To, co się dzieje, to zamieszanie. To prawda, że Kościół musi „przyjąć ludzi takimi, jakimi są”. A jakimi innymi miałby ich przyjąć? Ale nie jest prawdą, że Kościół pozostawia ludzi takimi, jakimi są. Kościół zawsze zaprasza nas do wspinania się w górę. Św. Augustyn mówił o wchodzeniu po „drabinie miłości”. Jest możliwe, aby nawet w wypaczonej relacji odnaleźć element dobra, ale gorliwy i mądry duszpasterz zrobi z tego małego dobra szczebel do pójścia w górę po „drabinie miłości”. 

Pierwsze wybory, które wygrał Barack Obama w 2008 r. przebiegały pod hasłem „zmiany” (CHANGE). Jak wygląda ta zmiana po prawie siedmiu latach tej prezydentury?

Kraj jest pogrążony w długach bardziej niż był. Powstała nowa potężna biurokracja związana z reformą ubezpieczeń zdrowotnych. Struktura bezpieczeństwa świata po zimnej wojnie została rozmontowana. Putin został ośmielony do większej agresywności, irańscy mułłowie są coraz bliżej broni atomowej, Bliski Wschód pogrążył się w jeszcze większym chaosie z powodu dramatycznego uchylenia się Ameryki od odpowiedzialności w Iraku i Afganistanie. Trochę się tego nazbierało. To bardzo bardzo źle.

Sądzisz, że te zmiany są możliwe do odwrócenia? 

Tak. Ale to wymaga autentycznego przywództwa, które jest świadome tego, co się dzieje dziś w kraju i w świecie. A nie fantazjuje o „resecie”, który może cokolwiek dobrego przynieść w relacjach z Rosją, Iranem, Chinami czy z „nowymi rządami autorytarnymi” w Ameryce Łacińskiej. 

Czego spodziewasz się po wizycie Franciszka w USA? 

Mam nadzieję, że to będzie chwila, w której wspólnota katolicka w Stanach Zjednoczonych będzie mogła świętować swoją żywotność razem z Następcą św. Piotra. I że będzie to moment, w którym Następca Piotra dowie się więcej o sile katolickiego życia w USA. Ponieważ, z wszystkimi naszymi problemami, jesteśmy blisko „Kościoła w nieustannej misji”, jaki chciałby znaleźć w rozwiniętych krajach  papież Franciszek.  

Czy uważasz, że jesienny synod biskupów zakończy się sukcesem? 

Sądzę, że synod potwierdzi i wzmocni piękno biblijnego, chrześcijańskiego rozumienia małżeństwa w odpowiedzi na kryzys małżeństwa obecny w kulturze naszego świata. 

Papież Franciszek jest chwalony przez dominujące media, ale w tym samym czasie narasta pewien niepokój czy nawet krytyka papieża wewnątrz Kościoła. Skąd się to bierze? 

Wielu moich przyjaciół z mediów przerzuca długo nie zaspokojone oczekiwania na papieża, który zamieni katolicyzm w rodzaj liberalnego protestantyzmu. To zdecydowanie nie jest zamiarem papieża Franciszka, ale zbyt wielu katolików, którzy nie wierzą w nic więcej ponad to, co wyczytali lub usłyszeli w mediach, wierzy też w to, co piszą o papieżu! Oczywiście bardziej spójne zarządzanie informacją w Watykanie pomogłoby rozwiązać problem.  

Paweł Lisicki w opublikowanej niedawno książce „Dżihad i samozagłada Zachodu” zarzuca Kościołowi, że dialogowanie z islamem prowadzi donikąd. Twierdzi, że potrzebujemy więcej mówienia o prawdziwych korzeniach przemocy w islamie i krzyku w obronie naszych braci i sióstr zabijanych prawie codziennie przez islamistów. Jak, według Ciebie, Kościół powinien rozwijać swoje relacje z islamem? Czym się skończy narastająca konfrontacja między światem islamu a Zachodem? 

Problem dżihadyzmu narasta za administracji Obamy, w której nie brakuje ignorantów, którzy niczego nie wiedzą ani o islamie, ani o sile dżihadystów, ani nawet o prądach przeciwnych dżihadowi wewnątrz islamskiego świata (Jeden z byłych wysokich urzędników Departamentu Stanu napisał, że USA powinny propagować decyzję Sądu Najwyższego w sprawie „małżeństw gejowskich” w świecie islamu jako antidotum na dzihadystów!). To, co wiemy, na podstawie wszystkich doświadczeń, to to, że jedyną ochronę dla prześladowanych chrześcijan daje mocne, jasne, przenikliwe i nieustanne światło skierowane na prześladowców. To wydaje mi się moralnym obowiązkiem wszystkich liderów chrześcijańskich. 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama