107,6 FM

Pogrom gigantów w tenisie

Już w pierwszej rundzie smak porażki w Rio de Janeiro odczuli światowi liderzy.

Siostry Serena i Venus Williams, trzykrotne złote medalistki olimpijskie w deblu, nie staną na najwyższym stopniu podium igrzysk w Rio de Janeiro. W pierwszej rundzie turnieju tenisistek w Brazylii uległy Czeszkom Lucie Safarovej i Barborze Strycovej 3:6, 4:6.

Najwyżej rozstawione w Rio 34-letnia Serena i o dwa lata starsza Venus triumfowały w grze podwójnej w 2000 roku w Sydney, osiem lat później w Pekinie i w 2012 roku w Londynie. Ponadto obie siostry mają po jednym złotym medalu w singlu - Venus w 2000, Serena w 2012 roku.

To pierwszy przegrany mecz Amerykanek w rywalizacji olimpijskiej w deblu. Wcześniej na trzech igrzyskach odniosły komplet 15 zwycięstw. W 2004 roku nie wystartowały.

Obie zakwalifikowały się też do rywalizacji w grze pojedynczej w Rio. Młodsza z sióstr, turniejowa "jedynka", rozpoczęła od zwycięstwa nad reprezentującą Australię Darią Gavrilovą 6:4, 6:2, a Venus (nr 5.) przegrała z Belgijką Kirsten Flipkens 6:4, 3:6, 6:7 (5-7).

Po zaciętym i emocjonującym pojedynku z Argentyńczykiem Juanem Martinem del Potro z olimpijskim turniejem tenisistów pożegnał się lider światowego rankingu Novak Djokovic. Serb przegrał ze 141. w zestawieniu rywalem 6:7 (4-7), 6:7 (2-7).

Mimo że spotkanie zakończyło się po dwóch setach, i tak trwało blisko dwie i pół godziny. Żaden z zawodników nie oddał rywalowi gema przy swoim podaniu, ale więcej break pointów bronił najwyżej rozstawiony w turnieju olimpijskim Djokovic.

Del Potro wraca do rywalizacji na najwyższym światowym poziomie po długotrwałej kontuzji nadgarstka. W kolejnej rundzie zmierzy się z Portugalczykiem Joao Sousą.

Długa podróż, zmęczenie, przeziębienie - te powody wymieniła Agnieszka Radwańska jako jedne z przyczyn swojej porażki w pierwszej rundzie tenisowego turnieju olimpijskiego w Rio de Janeiro. "Nie lubię się tłumaczyć, ale wiele rzeczy złożyło się na przegraną" - zaznaczyła.

Numer pięć światowego rankingu nie pierwszy raz wypadła bardzo słabo w igrzyskach. To jej trzeci olimpijski występ - w Pekinie dotarła do 2. rundy, w Londynie przegrała mecz otwarcia. Podobnie jak teraz - tym razem z Chinką Saisai Zheng 4:6, 5:7.

"Nie lubię się tłumaczyć, ani nie o to chodzi, ale jednak trzy dni w podróży, potem od razu przeziębienie mnie złapało. Miałam lekką nadzieję, że będzie to start w niedzielę, jednak nie ułożyło się tak, jak bym chciała" - przyznała.

W trakcie sobotniego meczu nie ukrywała swojej złości. Wyraźnie było widać, że nieudane piłki ją irytują, ale była bezradna.

"Kilka czynników składa się na to, że człowiek jest tak wściekły w trakcie meczu, że ciężko cokolwiek zrobić. To też bardzo wolne korty, na takich praktycznie w ogóle nie gramy na co dzień" - powiedziała Radwańska.

Bez wątpienia na słabszą dyspozycję miała wpływ długa podróż. Polka do Rio de Janeiro leciała 52 godziny.

"Od samego początku byłam trochę zamulona. Nikt tego nie przewidział, że to się wszystko w ten sposób potoczy po turnieju w Montrealu. Na pewno jeden dzień więcej treningu tutaj na miejscu wiele by zrobił. Zabrakło też cierpliwości. Trudno jednak być cierpliwym, jak się jest w takim stanie" - oceniła.

O postawie Chinki zbyt wiele nie chciała powiedzieć.

"Kryła własną linię, była bardzo szybka. Biegała jak szalona. Ciężko było się zebrać, skończyć piłkę, a jej wchodziło wszystko" - zauważyła.

Ponadto w igrzyskach nie ma także takiego komfortu treningu jak w turniejach WTA.

"Warunki są ciężkie, bo nie mamy też wiele czasu na trening na kortach. To nie są takie dni, które bym sobie normalnie, sama zaplanowała, z własnego wyboru, ale dla każdego są takie same warunki" - zaznaczyła.

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama