107,6 FM

Publika...

"Co gryzie tego gościa?” – zastanawiał się prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Ronald Reagan. Zastanawiał się bez gniewu. Reagan nie miał po prostu najmniejszych wątpliwości, że z pewnym wściekle i regularnie atakującym go felietonistą musi być coś nie tak.

Anegdotkę tę podaję za ciekawą książeczką Dinesha D’Souzy [zatytułowaną] „Listy do młodego konserwatysty”. Otóż myślę, że – niestety - podobne obsesje rządzą dzisiaj polską debatą publiczną i medialną. Najbardziej wściekle i regularnie atakowani są oczywiście politycy postrzegani jako partyjni liderzy, ale i najgłośniejszym harcownikom też dostaje się niemało. Oczywiście, powie ktoś, kto sieje wiatr, zbiera burzę, ktoś powie, że politycy muszą mieć grubą skórę, wreszcie dla wielu z nich to nie tylko podstawowa, ale po prostu jedyna wyróżniająca ich od pozostałych obywateli cecha. Zresztą dla całkiem sporej liczby politykierów i politruków to także ich jedyna – by tak rzec – partyjna zaleta, i to wyraźnie widać i słychać i czuć.  Tak, to wszystko prawda. Ale przyznam, że bardziej niż obsesje publicystów czy pracowicie obsługujących sieciowe portale internautów-hejterów, bardziej niż natura grubej skóry polityków, którzy pyskowaniem chcą stale przypominać swojemu żelaznemu elektoratowi, by ten nie zapomniał o nich w dniu wyborów, otóż bardziej od tego wszystkiego zastanawia i martwi mnie mentalna kondycja znacznej części polskiego społeczeństwa, tej publiki, która łyka te wszystkie wulgarne, wściekłe ataki na znienawidzonych przez siebie uczestników życia politycznego. Kiedyś ktoś napisał, że „cierpliwa publika, to łyka i łyka”. Dzisiaj jest, jak się zdaje, zupełnie inaczej, dzisiaj publika, a przynajmniej znaczna jej cześć zdaje się wręcz niecierpliwie czekać na cały ten nienawistny chłam i szlam, by następnie go przełknąć - smakując z prawdziwą i nieskrywaną rozkoszą.  Często napotyka się dzisiaj porównanie polskiej sceny politycznej do kabaretu. Polityka to dzisiaj kabaret - że niby może i straszno, ale i niewątpliwie śmieszno. „Cała Polska już się śmieje, zaczynamy mieć nadzieję” – to internetowo spopularyzowany polityczny slogan, który do kabaretowej perspektywy oglądu politycznej rzeczywistości zdaje się wręcz zapraszać. Tak… Niemniej nie przypadkiem właśnie kabaret wydał mi się ostatnio papierkiem lakmusowym jakości poczucia humoru znacznej części polskiego elektoratu. Otóż gościliśmy z żoną niedawno naszych dobrych przyjaciół.  Lubimy się z nimi spotykać, bo to ludzie nie tylko bardzo sympatyczni, ale także inteligentni i kulturalni. I właśnie w czasie odwiedzin nasi przyjaciele zwrócili nam uwagę na występ jednego z popularnych dzisiaj kabaretów. Całość skeczu sprowadzała się do tego, że najpierw pokazano wystąpienie jednego z rozpoznawalnych powszechnie partyjnych liderów, po czym kabareciarz komentował jego wystąpienie słowami powszechnie uważanymi za obelżywe… Nabita po brzegi sala każdy coraz głośniej wywrzaskiwany wulgaryzm, który padał ze sceny  kwitowała głośnym wybuchem śmiechu. I to właśnie dało mi asumpt do refleksji. Z czegóż mianowicie tak bardzo widzowie się zaśmiewali? Oto jest pytanie. Czy może – czy to w ogóle jest pytanie. No cóż, spróbujmy się wspólnie zastanowić. Czy kaskady śmiechu były w tym przypadku głośno manifestowaną oznaka radości wywołanej tym, że zgromadzeni na widowni obywatele mogli dać w ten sposób publiczny upust  swej pogardzie do znienawidzonego polityka? Czy może jednak śmiali się, bo rozbawiła ich do rozpuku parodia niezwykle ubogiego, prostackiego polskiego politycznego dyskursu? Może – to jeszcze inna możliwość – część publiczności bawiła się z jednego, a pozostała cześć z drugiego powodu. Osobnikom, których rozbawiły do rozpuku wykrzykiwane ze sceny bluzgi nie zazdroszczę poczucia humoru… A przy okazji doradzę im – podobne powody do śmiechu znajdziecie pod budką z piwem. Tym, którzy w wrzaskach dostrzegli niezamierzoną parodię dzisiejszych „nocnych i dziennych Polaków rozmów o polityce” jest niewątpliwie bliżej do wyrafinowanego poczucia humoru prezentowanego chociażby przez niezapomniany kabaret „Dudek”. Z czego śmiali się widzowie naprawdę? Brak jednoznacznej odpowiedzi na zadane wcześniej pytania o powód rozbawienia publiczności sugerować może pewną naiwność – dopowiem więc, że mam swoją hipotezę na ten temat, ale jej nie zdradzę. Jestem z wykształcenia socjologiem, ale w tym przypadku moja hipoteza nie jest naukowa, jest ledwie intuicyjna. Zamiast tego mam do zaoferowania małą sugestię tym widzom, którzy zaśmiewali się na kabaretowej scence - z euforią w głowach i w sercu - że oto, jak fajnie, ze sceny powtarzają najgorsze wyrazy po kilka razy, dokopując znienawidzonemu przez nich politykowi.  Sugestia, którą chciałbym ich uraczyć  zapożyczona jest – któryż to raz? – z „Rewizora” Mikołaja Gogola. I tak zalecam rozbawionym bywalcom ziejących wulgaryzmami kabaretów zadanie sobie Gogolowskiego pytania: „Z czego się śmiejecie?”. Przypominam - odpowiedź z „Rewizora” brzmi: „Z siebie samych się śmiejecie!”

 

 

 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama