107,6 FM

Obchodzę halloween - z daleka

Zawsze bardzo czekam na ten wyjątkowy czas – pełen niezwykłego światła. Nie chodzi oczywiście o ziemskie światło, ale o to duchowe, płynące z tajemnicy Świętych Obcowania, której w tych właśnie dniach tak mocno dotykamy.

Niestety, od lat obserwuję, jak w ten czas światła regularnie próbuje wsączać się swąd mroku, zgrozy, a często także... ludzkiej bezmyślności.

Dziś wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych, a więc wyjątkowa okazja do modlitwy, refleksji i pamięci o tych, którzy już od nas odeszli i jak ufamy – oczekują w nadziei na pełnię wiecznego zjednoczenia z Bogiem. Łączymy się więc duchowo z nimi choć jakby nieco inaczej – z większą nostalgią niż dzień wcześniej, gdy w Uroczystość Wszystkich Świętych Kościół zachęcał nas do radowania się chwałą zbawionych. Paradoksalnie jednak w te dni pełne światła wsączają się również ślady ciemności, brzydoty, popkulturowo opakowanej afirmacji śmierci, a nawet swoistego jej kultu. Tak, właśnie tym dla mnie jest Halloween. Taka jest zresztą również jego staroceltycka, pogańska geneza. Nie chodzi już zresztą tylko o teorię. Hallowen to nie zabawa w „misie-patysie" – to igranie z treściami i symbolami, którym zdecydowanie bliżej do diabła, niż do Boga. No ależ nie przesadzajmy – powie ktoś – przecież to tylko zabawa. Zabawa w co? – pytam. W czary? W magię? W diabły, upiory, wampiry i inne gadziny? Czy naprawdę tak bardzo zatraciliśmy już duchową wrażliwość, że tego rodzaju pojęcia, treści, symbole już nic dla nas nie znaczą? Że możemy je komercyjnie potraktować na równie z kotem Filemonem czy psem Pankracym? Otóż przykro mi, ale warstwa znaczeniowa znacznej części tych zabawowo traktowanych elementów halloweenowej „tradycji” budowana była przez wieki w sposób bynajmniej nie neutra lny światopoglądowo. To nie są metafory pokoju, miłości, błogosławieństwa, czy dobrej, budującej radości. To jest narracja królestwa śmierci – nawet jeśli zaserwowana w banalnej, popkulturowej papce z dyni. Sęk w tym, że wielu zwolenników kultywowania Halloween podnoszone zastrzeżenia trywializuje, sprowadzając je prześmiewczo do walki z dynią właśnie. Nie, nie jestem manichejskim dualistą, nie postrzegam świata czarno-biało, jasno-ciemno, nie uważam, że permanentnie ścierają się w nim siły dobra i zła. Zło już przegrało, a świat jest Boży, odkupiony i oczekuje na pełnię swego czasu i na objawienie się Bożej chwały.

Fascynuje mnie Jezus, a nie diabeł. I właśnie dlatego boli mnie, że wielu chrześcijan bezmyślnie oddaje hołd upadłemu i przegranemu, wpuszczając w przestrzeń swej
doczesności jego znaki, symbole, jego narrację i stęchły, mroczny klimat, w którym on tak dobrze się czuje. To nie zabawa - to żenada, a chrześcijanin, który odnajduje się w klimacie duchów, upiorów, żywych trupów i brzydoty, zatracił chyba duchową wrażliwość na to, co dobre, a co złe; co się Bogu podoba, a co ohydą jest przed Jego obliczem. Ja w każdym bądź razie moim dzieciom nie pozwalam się tak bawić. I najpierw wcale nie dlatego, że od razu zostaną opętane. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to miłe Panu Bogu. Dodam również, że wcale nie jestem zwolennikiem wyrzucania z kultury tak zwanych legend, mitów, czy opowieści „z piekła rodem”. Co innego jednak wiedza o takim świecie a co innego „zabawa” w ten świat – wprowadzanie go w ramy swoich zwyczajów, tradycji, nawyków, a zwłaszcza – w ramy swego stylu życia. Koniec końców, to właśnie o ten styl życia statecznie chodzi. Jeśli jest on autentycznie chrześcijański – wzdryga się przed czymś takim, jak halloweenowe zwyczaje. Jeśli jest chrześcijański tylko fasadowo – pomieści wszystko. Jaki jest mój styl życia? Osobiście uważam, że chrześcijanin powinien obchodzić Halloween – z daleka.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama