107,6 FM

O wyższości Adwentu nad Bożym Narodzeniem

Powoli dobiega końca pierwszy tydzień Adwentu. Za chwilę na adwentowym wieńcu zapłonie druga świeca.

Niby nic, normalna kolej rzeczy, przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, szybko upływający czas. Niewielu z nas ma poczucie, że stracony czas już nie wróci. Przecież za rok znów będzie Adwent. Owszem, ale my już nie będziemy tacy sami. Może w ogóle nas nie będzie. Dlaczego tak pesymistycznie u progu Adwentu? Wcale nie pesymistycznie. Realistycznie. Czas stracony nie wróci, a nieuchronnie upływających dni, tygodni i lat, które tak często, najzwyczajniej przeciekają nam między palcami, nie da się już wskrzesić. Zżymamy się na to i próbujemy zapomnieć, obruszamy się, gdy ktoś wypomina nam wiek i upływ lat, który nas dotyka. A tymczasem adwentowa liturgia, jakby na przekór, kontaktuje nas z tematem czasów ostatecznych, końca świata, w tym – jakby na to nie patrzeć – także naszego końca. Nie jest to bynajmniej złośliwość ani przekora. Oczekiwanie na przyjście Zbawiciela wpisuje się dokładnie w ten schemat. Ileż razy przygotowywaliśmy się już na Boże Narodzenie? Za każdym razem była choinka, wieczerza wigilijna, śpiewanie kolęd i Pasterka. Za każdym razem – pod warunkiem że przygotowywaliśmy się solidnie – pojawiało się jakieś poczucie niezupełności; że święta i już po świętach, że było i minęło, że coś jakby jeszcze się nie dopełniło. Istotnie, taka jest właśnie natura tych Świąt. Z jednej strony wspominają i uobecniają wydarzenia zbawcze – minione i wciąż aktualizujące się w naszej doczesności. Z drugiej strony zapowiadają to, na co wciąż oczekujemy i co nieuchronnie musi nastąpić. Któreś z tych świąt będą dla nas ostatnie. Któreś przyjdą może szybciej niż zawsze, w innym czasie – jedynym, wyjątkowym, dla nas definitywnym. Do takiego narodzenia przygotowuje nas ostatecznie Adwent: Pana dla nas i nas dla Pana. Czy mamy tego świadomość? Życie świętami bez tej ostatecznej, wiecznej perspektywy czyni z Bożego Narodzenia sentymentalne „jasełkowo” – ciepłe, przytulne, swojskie i piernikowe. Potrzebne ale i niebezpieczne, bo odklejające nas od istoty – od przygotowania na wieczność, na odejście. Stara chrześcijańska prawda przekonuje, że Bóg po to przychodzi na ten świat, abyśmy go mogli dobrze opuścić. Dlatego Adwent uczy nas i przygotowuje na czasy ostateczne; Chodzi bowiem o to, abyśmy nie przegapili naszego eschatonu. Niestety, nawet jako uczniowie Chrystusa nie chcemy tej prawdy przyjąć do wiadomości. Tak bardzo przyklejamy się do naszego „tu i teraz”, że tysiąc razy bardziej wolimy włóczyć się po zakamarkach doczesności, niż w żywiole wiecznego piękna przebywać twarzą w twarz z Bogiem. W efekcie, jesteśmy nawet gotowi zamienić niebo na codzienny komfort naszych kruchych kości, byle tylko nie myśleć o czasach ostatecznych. Dlatego tak często nie lubimy Adwentu. Tymczasem w całym tym świętowaniu najbardziej twórcze jest przedświąteczne oczekiwanie. I nie chodzi o tanią intelektualną woltę, o sugerowanie wyższości Adwentu nad Bożym Narodzeniem. Chodzi o to, abyśmy zobaczyli, że Adwent nie jest po to, aby go marnować; że mamy się w nim przygotować na coś więcej, niż tylko coroczne wspomnienie. Mamy dać się poprowadzić w uobecnienie, które kiedyś, w końcu, stanie się Bożym Narodzeniem tylko dla nas. Nie łudźmy się. Powtórne przyjście Pana zbliża się nieuchronnie, a koniec naszych czasów jest bliski. Bronimy się przed nim, jeśli nie tęsknimy za Tym, który przychodzi. Jeśli jednak nie tęsknimy, to jak możemy owocnie przeżywać coroczne wspomnienie Jego narodzin? W Adwencie chodzi o to, abyśmy zatęsknili. W końcu wieczność jest bardziej godna naszych pragnień niż doczesność, a nastąpić może szybciej, niż sądzimy.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama