107,6 FM

Sfrustrowane oczekiwania

Jedne są małe, inne wielkie. Czasami ukryte bądź nieśmiało tylko artykułowane, a czasami – przeciwnie – ostentacyjnie i głośno wyrażane. Mamy je względem Boga, drugiego człowieka, samych siebie. Nasze oczekiwania; są nieodłącznym elementem codziennego życia, ale nierzadko także – powodem naszych frustracji.

„A myśmy się spodziewali” – to biblijne jakby nie było zdanie, które padło z ust dwóch sfrustrowanych uczniów Chrystusa idących do Emaus, wraca do mnie teraz, gdy myślę o świecie ludzkich oczekiwań. Czy i my nie bywamy w podobnej sytuacji? Ile w naszym życiu było takich zawiedzionych oczekiwań? Jak często spodziewaliśmy się czegoś, co albo nie nadchodziło, albo wydarzało się w sposób, który w najmniejszym stopniu nie był dla nas satysfakcjonujący. I co wówczas? Gorycz, rozczarowanie, czasami agresja lub chęć odwetu. Nasze sfrustrowane oczekiwania tak bardzo potrafiły zawężać nasze pole widzenia, że wręcz nie pozwalały nam dostrzec rzeczy najbardziej oczywistych. Niestety, trudno jest żyć bez oczekiwań. Wyznaczają nasze małe oraz wielkie cele i dają nam energię do ich realizacji. Początkowo nasze oczekiwania mają kształt i posmak dzieciństwa, jak choćby oczekiwanie na powrót rodziców po pracy do domu, na pierwszą gwiazdkę, na prezenty od świętego Mikołaja lub od dzieciatka Jezus – pod choinkę. Te oczekiwania to nasze dziedzictwo, bezpieczny zasób, element indywidualnej historii. Pozostają w nas głęboko ukryte, choć zewnętrznie z nich wyrastamy. Nie zawsze jednak tak się dzieje. Bywa, że tak bardzo pozabezpiecznie czujemy się w tym świecie, że nie chcemy ich porzucać i wciąż tak samo, z tym samym dziecięcym uporem, domagamy się od świata spełniania naszych oczekiwań. Przypominamy w tym często małe, niezadowolone dziecko – grymasimy przed żoną, przed dziećmi, przed światem, przed Bogiem. Oczekujemy zaspokojenia i spodziewamy się, że przyjdzie ono dokładnie tymi ścieżkami, które sami mu wyznaczyliśmy. Czy można się dziwić, że wielokrotnie doświadczamy frustracji? Szczególnie wyraźnie widać to niejednokrotnie w naszej relacji z Bogiem. Papierkiem lakmusowym jest chociażby prosty test, który każdy z nas może na sobie przeprowadzić. Wystarczą dwa pytania: Ile, w ciągu ostatniego tygodnia, było w mojej modlitwie uwielbienia, dziękczynienia, prostej, bezinteresownej adoracji, a ile prośby? Jak przeżywałem sytuacje, gdy na moją zanoszoną do Boga prośbę nie otrzymywałem odpowiedzi wedle moich oczekiwań? Oczywiście, nie chodzi o to, aby nie prosić. Przeciwnie – prosić można, a nawet trzeba. Problem jednak pojawia się wtedy, gdy prosimy, nie dając Bogu żadnej przestrzeni do tego, aby odpowiedział nam w sposób inny, niż przez nas zaplanowany. Wówczas wewnętrzne dziecko w nas tupie, buntuje się i krzyczy. Potrafi nawet śmiertelnie obrazić się na Boga – byle tylko wymusić na Nim efekt bliski naszym oczekiwaniom. W końcu zazwyczaj, z głową spuszczoną i nosem na kwintę przypominamy trochę uczniów idących do Emaus – tak bardzo sfrustrowanych w swych oczekiwaniach, że niezdolnych do tego, aby dostrzec towarzyszącą im Bożą Obecność. Jaki z tego wniosek? Najwyższy czas duchowo dorosnąć. Przychodzi taki moment, kiedy trzeba w końcu pożegnać małe dziecko w sobie i zacząć żyć tu i teraz – nie w niespełnieniu, ale w wolności. Ta ostatnia nie przyjdzie jednak przez to, czego się od innych spodziewamy, ale przez to, co jesteśmy w stanie innym dać. W końcu stara chrześcijańska prawda przekonuje, że prawdziwie wolny jest ten, kto mało oczekuje, a wiele ofiaruje. Temu właśnie Bóg wynagradza hojność w nadmiarze i zazwyczaj – wedle jego oczekiwań. Zamiast więc wciąż czekać na coś, czego się spodziewamy, lepiej przywrócić swym oczekiwaniom właściwą miarę: z umiarem oczekiwać dla siebie, bez umiaru siebie ofiarować. Wówczas i nam będzie łatwiej pogodzić się z tym światem i światu – wytrzymać z nami.

       

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama