107,6 FM

Barnevernet, Jugendamat i jeden dzielny konsul

Sławomir Kowalski - polski konsul w Norwegii został uznany przez tamtejsze władze za persona non grata i wyznaczono mu tydzień na opuszczenie tego kraju. W zeszłym tygodniu wiadomość o tym oburzającym potraktowaniu, skądinąd zasłużonego dla dobrych stosunków polsko-norweskich dyplomaty, zbulwersowała opinię publiczną.

Może to odpowiedni moment, żeby dostrzec skalę problemu, który istnieje po cichu od dobrych kilku lat nie tylko w Norwegi, ale też w Niemczech i w Austrii. A właśnie w jego obronie konsul poległ czyli operując terminologią mniej wojenną – stracił pracę.

Chodzi o bezprawne odbieranie dzieci polskim rodzinom przez norweski Barnevernet - urząd zajmujący się ochroną praw dzieci i Jugendamt – urząd do Spraw Ochrony Praw Dzieci i Młodzieży, działający w Niemczech i Austrii. Kilka przypadków takich bezprawnych zachowań urzędników norweskich i niemieckich monitorowali prawnicy z „Instytutu Kultury Prawnej Ordo Iuris”. Im też, po raz kolejny się dostało, dlatego, że bronią wartości rodzinnych i religijnych. Między innymi publicysta „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński nazwał ich „katotalibanem”.

Ale wracając do konsula Kowalskiego, który podpadł władzom norweskim dlatego, że wspierał polskie rodziny, którym Barnevernet bezprawnie odebrał dzieci pod pretekstem ich niewydolności wychowawczej. Polscy emigranci zapewniali, że Norwedzy zabrali im je niesłusznie, konsul to zbadał i widząc, że mają rację, zdecydowanie występował w ich obronie. Stworzył też system wsparcia dla znienacka osieroconych matek i ojców, desperacko poszukujących pomocy.

Kiedy dowiedziałam się o restrykcjach zastosowanych wobec naszego dyplomaty, który, nota bene w 2016 roku otrzymał nadany przez MSZ tytuł Konsula Roku, pomyślałam, że to bardzo dzielny człowiek. Bo zdobył się na rzadką odwagę, żeby opiekę nad polskimi obywatelami w obcym kraju postawić wyżej niż własną, ciepłą pensję i komfort pracy na placówce zagranicznej.

Wiem o czym mówię, bo w zeszłym roku pojechałam do Hamburga tropić historie polskich rodziców, którym Jugendamt bezprawnie odebrał dzieci. Ojciec i matka zdecydowali się opowiedzieć mi jak zabrano im dwie córki i syna. Mimo usilnych starań o możliwość ich odzyskania, dzieci nie wróciły, ale były i nadal są poddawane germanizacji. Rodzice opowiadali jak pracownicy Jugendamtu przychodzili do nich w środku nocy łomocząc do drzwi, a kiedy już zostali wpuszczeni do środka, zdarzało się, że wyrwali matce z ramion śpiące niemowlę…
Kiedy zwróciliśmy się z prośbą o komentarz i ewentualną interwencję do polskiego konsulatu w Hamburgu długo nie otrzymywaliśmy nawet majlowej odpowiedzi. A wszelkie próby osobistego spotkania spełzły na niczym. Mimo, że w Hamburgu byliśmy prawie tydzień, nikt z pracowników nie znalazł czasu by z nami o tym porozmawiać. Dziś wiem czego się obawiali się zdecydowanie opowiadając się po stronie poszkodowanych polskich rodziców.

Jugendamt w imię obrony dziecka nadużywa kompetencji, szczególnie w stosunku do rodzin mniejszości narodowych w Niemczech. Odbiera je rodzicom, utrudnia kontakty z nimi i nie pozwala podczas spotkań porozumiewać się w ojczystych językach. Dzieci przetrzymywane w niemieckich rodzinach zastępczych tracą kontakt z rodzicami i językiem, którym dotąd mówiły.

 – Pracownicy „Jugendamtu” robią selekcję, kto z rodziców jest zdolny do wychowywania dzieci, a kto nie – powiedział mi Wojciech Pomorski, któremu 15 lat temu odebrano dwie córki, przez lata uniemożliwiając kontakt z nimi. – Dziś moje geny są już niemieckie.

Polski konsul Kowalski powinien być zastąpiony przez człowieka mającego odwagę podobną do niego. Zobaczymy co wtedy zrobią norweskie władze.   Najwyższy czas, żeby do nich dotarło, że w tym kraju, podobnie jak w Austrii i Niemczech, dzieci emigrantów nie są bezpieczne. 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama