107,6 FM

Samozatrucie...

Czy jesteś za społeczeństwem otwartym czy zamkniętym? Odpowiedź narzuca się jakoś sama - oczywiście, że za społeczeństwem otwartym, któż rozumny byłby za zamkniętym społeczeństwem.

Jak to zresztą brzmi – zamknięte społeczeństwo, co innego - społeczeństwo otwarte. Tak, najwyraźniej są określenia charakteru społeczeństwa budzące jednoznaczną aprobatę – „otwartość” i takie, które budzą zwykle jednoznaczny sprzeciw, a przynajmniej zdecydowaną niechęć – jak „zamknięcie”. Podobnie – któż z rozsądnych i porządnych ludzi jest za stosowaniem przemocy? Nikt, kto zasługuje na miano rozsądnego i porządnego człowieka za przemocą nie jest. Tak więc wszystko, co przynajmniej ogranicza przemoc, coś jak powiedzmy konwencja anty-przemocowa, musi już samą nazwą budzić spontaniczną aprobatę. Któż nie jest za tym, żeby wszyscy bez wyjątku ludzie posiadali podstawowe prawa? Każdy uczciwy i rozumny człowiek jest bez wątpienia za tym, by wszyscy ludzie takie prawa posiadali. Toteż karta praw podstawowych już samym brzmieniem nazwy musi budzić spontaniczną sympatię ludzi uczciwych i rozumnych. Oczywiście, często diabeł tkwi w szczegółach. I tak, kiedy przyglądnąć się działaniu Ministerstwa Miłości czy Ministerstwa Prawdy w powieści Georga Orwella „1984” to łatwo zauważyć, że nic nie mają wspólnego z miłością i prawdą, a ich nazwy to perwersyjny kamuflaż. A przecież, gdyby ograniczyć się do samego brzmienia nazw owych ministerstw to musiałyby one budzić żywiołową sympatię wszystkich porządnych, uczciwych, rozsądnych i rozumnych ludzi. Wróćmy do opozycji społeczeństwo otwarte - społeczeństwo zamknięte. To pierwsze – społeczeństwo otwarte, miałoby się charakteryzować m.in. powszechnym poleganiu na racjonalnej refleksji, na abstrakcyjnym i bezosobowym charakterze stosunków międzyludzkich, a także na indywidualizmie, z jego konsekwencją dobrowolności udziału w większości organizacji, struktur i stowarzyszeń. Społeczeństwo zamknięte to brak racjonalnej refleksji jako czynnika kształtującego instytucje i zachowania, to kolektywizm plemienny czy wreszcie silna obecność różnych form tabu i myślenia magicznego. Czyli, wszystko jasne – na pewno lepiej żyć w społeczeństwie otwartym niż zamkniętym. No cóż, to rzeczywiście oczywiste. Niemniej i społeczeństwo otwarte ma swoje deficyty i trzeba o nich mówić głośno, nawet jeśli ortodoksyjnym ideologom społeczeństwa otwartego nie bardzo to w smak. Zwracanie uwagi na wynikające z charakteru otwartego społeczeństwa deficyty pewno trudne było do przyjęcia dla wybitnego filozofa, który pojęcie „społeczeństwa otwartego” wprowadził do szerszej debaty publicznej – mowa tu o Karlu R. Popperze autorze podstawowego dzieła na ten temat, zatytułowanego zresztą symptomatycznie „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”. Popper narzucał czarno-biały schemat, w którym jaśniał ideał otwartego społeczeństwa, któremu wrogie być mogły tylko i wyłącznie atakujące je z zewnątrz totalitarne systemy społeczne. Społeczeństwo otwarte było stanem jeśli nie idealnym po prostu, to do ideału zbliżonym tak bardzo, jak na tym ziemskim padole w ogóle można. Pewnie dlatego Popper nie zgodził się, by polskie wydanie jego dzieła poprzedził esej innego wybitnego filozofa, profesora Leszka Kołakowskiego zatytułowany „Samozatrucie otwartego społeczeństwa”. Dwie uwagi profesora Kołakowskiego wzięte ze wspomnianego eseju zdają mi się szczególnie istotne – po pierwsze, że „bez zaufania do tradycji żadne, a więc również otwarte społeczeństwo, obyć się nie może, innymi słowy, niektóre >>irracjonalne<< wartości znamienne dla społeczeństw zamkniętych są również w otwartych nieodzowne”. Jak widać słowa piosenki: „Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata…” wcale nie muszą służyć otwartości, ba mogą otwartość zamieniać w fantazmat, iluzję, w której rzeczywistością są najróżniejsze rodzaje zniewolenia. I – po drugie – dostrzeżony przez Kołakowskiego schemat (wszędzie taki sam): oto „instytucje, które umożliwiają przetrwanie pluralistycznego społeczeństwa – ład prawny, szkoła, rodzina, uniwersytet, rynek – atakowane są przez siły totalitarne w imię haseł liberalnych, w imię wolności”. Ech ta wolność… W powieści Fiodora Dostojewskiego „Biesy”, jeden z jej bohaterów, Szygalew, przedstawiając swojego pomysłu system, który w zamyśle autora miał przynieść wyzwolenie bez mała całej ludzkości, na koniec powiada: „Zaplątałem się we własnych wywodach i konkluzja moja pozostaje w całkowitej sprzeczności z pierwotną ideą, która jest u mnie punktem wyjścia. Wychodzę od nieograniczonej wolności, dochodzę zaś do nieograniczonego despotyzmu. Muszę jednak zaznaczyć, że innego rozstrzygnięcia zagadnień społecznych, poza moim, nie ma i być nie może”. Dostojewski był jednym z ulubionych autorów Kołakowskiego, jego praca poświęcona religii nosi zaczerpnięty z powieści wybitnego rosyjskiego pisarza tytuł: „Jeśli Boga nie ma…”. No właśnie – jakie są konsekwencje przyjęcia przez społeczeństwo nieistnienia Boga… Zapraszam do lektury książki Leszka Kołakowskiego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama