107,6 FM

Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, jak się do tego zabrać

Historia Zelii i Ludwika Martinów burzy stereotypowe wyobrażenia o świętości.

Mogłoby się wydawać, że rodzicom św. Teresy od Dzieciątka Jezus było jakoś lżej. Byli kochającym się małżeństwem, wychowali cztery wspaniałe córki, w tym Doktora Kościoła. Wydawać by się mogło, że wobec takich ludzi Pan Bóg stosuje jakąś taryfę ulgową. Tymczasem nic z tych rzeczy.

Obydwoje przeszli ciężki okres rozeznawania powołania. Obydwoje próbowali podjąć życie zakonne – bez rezultatu. Podobno Zelia jeszcze w dniu ślubu płakała pod murem klasztoru. Wcześniej jednak przełożona sióstr św. Wincentego à Paulo odwiodła ją od zamiaru wstąpienia do zakonu. Ludwik też próbował osiąść w alpejskim klasztorze, ale nie udało mu się uzupełnić wykształcenia.

To był największy ból mojego życia

Martinowie wychowali pięć córek. Z czterema – w tym ze św. Tereską – nie było większych problemów. Ale ta piąta... Leonia... W wczesnym dzieciństwie była jakaś ospała, nieporadna. Potem nieposłuszna, przekorna. Żadne metody wychowawcze nie skutkowały. –Nie miałam na nią żadnego wpływu. (...) To był największy ból mojego życia – pisała w jednym z listów Zelia.

Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, jak się do tego zabrać   Zellia Martin (1831-1877). AUTOR / CC 2.0


Co gorsza, rodzice zbyt późno zorientowali się, że ich służąca stosuje przemoc wobec krnąbrnej córki. Wyrzucona ze służby miała jeszcze żal do byłej pracodawczyni, "bo uważała, że oddaje mi wielką przysługę, czując się zdolna do ujęcia (Leonii) w karby. Ale brutalność nikogo jeszcze nie nawróciła, ona robi tylko niewolników" – stwierdziła matka.

Później z Leonią było trochę lepiej, ale i tak nie łatwo. Trzy razy – wzorem wszystkich pozostałych sióstr – próbowała wstąpić do zakonu. Poznała dobrze, co to znaczy mieć poczucie, że do niczego się nie nadaje. W końcu została wizytką; dziś toczy się jej proces beatyfikacyjny. Dziś czyta się to jak bajkę ze szczęśliwym zakończeniem, ale gdy rozgrywały się jej dramaty, nikomu nie było do śmiechu.

Jestem w rozpaczy. Chciałabym umrzeć!

Martinowie mieli w sumie dziewięcioro dzieci. Pięcioro z nich nie przeżyło wczesnego dzieciństwa. Nie było to wówczas rzadkie, ale czy przez to ból był mniejszy?

Gdy zmarła pięcioletnia Helenka, ojciec wybuchnął płaczem i wołał: „Moja mała Helenka! Moja mała Helenka!”. Zelia zaś dręczyła się wyrzutami (niesłusznymi – jak przekonywali lekarze), że przyczyniła się do śmierci dziecka przez podanie mu niewłaściwego posiłku.

– Zdaje mi się, że ode mnie całe moje szczęście uleciało – pisała.

A gdy Martinowie stracili kolejną córkę, Melanię, Zelia zanotowała: „Jestem w rozpaczy. (...) Chciałabym również umrzeć!”.

Martinowie nie byli biedni. Ludwik prowadził zakład jubilersko-zegarmistrzowski. Zelia jeszcze przed ślubem założyła firmę koronczarską. Żaliła się: – Te nieszczęsne koronki z Alençon są powodem, że życie mam twarde. Jeśli mam za dużo zamówień, jestem najbiedniejsza niewolnicą. A kiedy interes nie idzie, kiedy mam na głowie 20 tysięcy franków kosztów, kiedy trzeba robotnice, które z takim trudem zdobyłam, odesłać do innego wytwórcy – to jest się czym martwić i przeżywać koszmar.

Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, jak się do tego zabrać   Ludwik Martin (1823-1894). AUTOR / CC 2.0

Rak piersi

Rodzina przeżyła też przegraną przez Francję wojnę 1870 roku z Prusami. Dziewięciu zakwaterowanych w jej domu pruskich żołnierzy-żarłoków nie spowodowało jednak takich strat, jak kryzys gospodarczy, jaki dotknął ich kraj tuż po wojnie. Martinowie zbyt wcześnie i z dużą stratą sprzedali posiadane obligacje. Przyznawali, że są zrujnowani.

Potem ich interesy poszły w górę, ale Zelia zachorowała na raka piersi. Zmarła w wieku 46 lat. W listach pisała o nocach pełnych jęku i krzyku. Jak znosił to Ludwik? – Jest jakby unicestwiony – bolała jego żona.

Jednak jej podejście do cierpienia zdumiewało nawet jej spowiednika. – Jestem spokojna, niemal szczęśliwa, za nic nie zmieniłabym swojego losu. Jeśli dobry Bóg zechce mnie uzdrowić, będę bardzo zadowolona, bo w gruncie rzeczy pragnę życia. Wiele mnie kosztuje opuszczać swojego męża i dzieci. Ale z drugiej strony mówię sobie: "Jeżeli nie zostanę uzdrowiona, to widać dla nich będzie pożyteczniej, kiedy umrę..."

Wychodził z domu i szedł przed siebie

Ludwik zmarł 17 lat później. „Dziedzic i Władca Senioratów Cierpienia i Upokorzenia” – mówiła o nim jego kanonizowana córka. Sądzono wówczas, że cierpi na chorobę psychiczną. Dziś wydaje się, że mogła to być choroba Alzheimera, bo nie mówiąc nic nikomu słowa, wychodził z domu i szedł przed siebie. Później cierpiał też z powodu paraliżu.

Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, jak się do tego zabrać   Parafia św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Rybniku-Chwałowicach. Relikwiarz rodziców Małej Tereski. Henryk Przondziono / Foto Gość

O Ludwiku w ogóle mniej wiadomo. W przeciwieństwie do żony nie pozostawił licznej korespondencji. Wiadomo, że był człowiekiem niezłomnych zasad. Choć spowiednik pozwolił mu – zanim się dorobi – otwierać sklep w niedzielne przedpołudnia, nie skorzystał z tej możliwości. – Nie jestem pod tym względem tak surowa, jak Ty i mój mąż – pisała Zelia do bratowej. – Jeśli zajdzie potrzeba, np. bułeczek dla dzieci, to je kupię. Bardzo często podziwiam skrupuły Ludwika i mówię sobie: oto człowiek, który nigdy nie próbował zbić fortuny".

Mimo to – a także mimo powojennego kryzysu – Ludwik zgromadził niezły majątek. Gdy zmarła jego nielubiąca podróży żona, wyprawiał się na zagraniczne wojaże.

Uchodził za człowieka porywczego, który dzięki pracy nad sobą słynął z łagodności.

To mi się bardzo nie podoba

Obydwoje z żoną wychowywali córki na katoliczki, ale nie dewotki. „Marynia chodzi codziennie na Msze św. na godzinę szóstą (rano – przyp. JD). Uważam, że to zbyt wcześnie i to mi się bardzo nie podoba. Nie jestem jednak stale nauczycielką i pozwalam jej na to” – pisała Zelia. A gdy nie podobały jej się kazania dwóch misjonarzy, stwierdziła krótko: „Mówią źle”.

– Cierpię z powodu postu i abstynencji! To nie dlatego, jakoby to umartwienie było zbyt surowe, ale mam słaby żołądek i jestem tak leniwa, że gdybym szła za swoją naturą, nie zniosłabym tego wszystkiego – pisała bez ogródek.

Potrafiła też szczerze przyznać się do niezawinionej niechęci. „Byłam podła, że wyśmiewałam się z pani Y. Żal mi tego niezmiernie. Nie wiem, dlaczego nie czuję do niej sympatii, bo przecież zawsze świadczyła mi dobro i oddawała usługi” – pisała o jednej ze znajomych.

– Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z którego końca się do tego zabrać. Jest tyle do zrobienia, a ja ograniczam się tylko do pragnień. Powtarzam sobie często w ciągu dnia: Mój Boże, chciałabym bardzo być świętą! A potem nie spełniam czynów! – oskarżała się Zelia.

Dziś widać, że nie potrzeba było niczego więcej...

  • Zelia (1831-1877) i Ludwik Martinowie (1823-1894) – beatyfikowani w 2008 r., kanonizowani w 2015 r., ich wspomnienie przypada 12 lipca

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama