Antoni Browarczyk wracał z praktyk szkolnych. W Śródmieściu Gdańska natrafił na antykomunistyczną manifestację, do której się przyłączył. W pewnym momencie padły strzały...
"W dniu 17 grudnia roku pamiętnego polska kula z polskiej ręki zabiła brata mojego. Boże nasz, Boże nasz, jak ten stan wojenny skrzywdził nas".
Kiedy Grażyna Browarczyk-Matusiak pisała słowa tego wiersza, miała niespełna 10 lat. Był rok 1984. - Wiedziałam, że Tolek, bo tak mówiłam na brata, już nigdy mnie nie przytuli, nie uśmiechnie się i nie kupi mi drożdżówki, jak miał w zwyczaju. Na papier przelewałam złość, żal i smutek. To była moja forma walki - przyznaje po latach.
Trzy dni po wprowadzeniu stanu wojennego Antoni Browarczyk razem z przyjaciółmi wracał z praktyk szkolnych. W Śródmieściu Gdańska natrafili na antykomunistyczną manifestację, do której się przyłączyli. W pewnym momencie padły strzały...
Tolek jako nastoletni chłopak został członkiem NSZZ "Solidarność". Kolportował ulotki i rozwieszał antykomunistyczne plakaty na ulicach Gdańska. - Związany był także ze środowiskiem kibiców gdańskiej drużyny piłkarskiej - Lechii, z którymi już od drugiej połowy lat 70. uczestniczył w demonstracjach. Należał również do duszpasterstwa dominikańskiego - dodaje dr Karol Nawrocki, historyk i naczelnik OBEP IPN w Gdańsku.
- Brat był bardzo religijny. W portfelu nosił obrazek święty, a na szyi - medalik. Często mówił o obecności Boga w swoim życiu. Dzień przed śmiercią uczestniczył w Mszy św. - przypomina sobie pani Grażyna.
Kiedy został wprowadzony stan wojenny, Antoni miał 20 lat. W nocy z 12 na 13 grudnia razem z kolegami rozwieszali solidarnościowe afisze w mieście. Nad ranem, kiedy na ulicy pojawiły się czołgi, postanowił wrócić do domu, by ostrzec rodzinę. Kierując się z centrum Gdańska w stronę Zaspy, widział, jak esbecy biją i wpychają do furgonetek opozycjonistów.
- Wpadł do mieszkania zapłakany i roztrzęsiony. "Mamo, tato, jest wojna!" - krzyczał. Pamiętam, że miał notes z numerami telefonów do ludzi związanych z "Solidarnością". Wszystkie kartki z kontaktami wyrwał, podarł i spuścił w toalecie. To samo zrobił z ulotkami. Następnie wybiegł z domu. Chciał przestrzec przed ewentualnym aresztowaniem Lecha Wałęsę, który mieszkał w pobliżu. Jednak na miejscu zastał już kordony milicji - opowiada pani Grażyna.
Jeszcze tego samego dnia Antoni zrobił dla siebie i siostry "nieśmiertelniki", podobne do tych noszonych przez żołnierzy. - Wygrawerował na nich nasze imiona i nazwiska oraz adres zamieszkania - mówi pani Grażyna. - "Masz go zawsze mieć ze sobą" - przestrzegał mnie.
16 grudnia Antoni wziął udział w demonstracjach i walkach z milicją na ulicach Gdańska. Do dziś zachowało się zdjęcie, na którym został uchwycony. - Kiedy wrócił, powiedział nam, że czuje się śledzony - opowiada siostra Tolka. - Miałam wrażenie, że czegoś się obawia.
17 grudnia Antoni przypadkowo znalazł się w centrum antykomunistycznej demonstracji, która rozgrywała się na wysokości gdańskiego Huciska. Przez jakiś czas wraz z grupą kolegów brał w niej udział. Kiedy po namowach przyjaciela zdecydował się udać w bezpieczniejsze miejsce, otrzymał bezpośredni śmiertelny postrzał w głowę z pistoletu maszynowego PPS-43.
- Tylko jeden z plutonów milicji dysponował wówczas taką nietypową bronią z ostrą amunicją. Byli to funkcjonariusze, którzy ochraniali wejście do Komitetu Wojewódzkiego PZPR - tłumaczy Robert Chrzanowski, historyk z gdańskiego IPN. Przypadkowi świadkowie położyli krwawiącego Antoniego na ławce i zanieśli do pobliskiego Szpitala Wojewódzkiego. Antoni Browarczyk był członkiem NSZZ "Solidarność". Kolportował antykomunistyczne ulotki i rozwieszał plakaty na ulicach Gdańska Reprodukcja Jan Hlebowicz /Foto Gość
- Później dowiedziałam się, że w ławkę z ciałem brata milicjanci rzucali petardami. Jednym ze świadków tego zdarzenia była córka naszego sąsiada, który jeszcze tego samego dnia przekazał nam wiadomość o tym, co spotkało Tolka. Rodzice myśleli, że brat został jedynie ranny. Od razu chcieli pojechać do szpitala. Okazało się to niemożliwe, bo nie mieliśmy samochodu, a już zaczęła się godzina milicyjna - wspomina pani Grażyna. Jeszcze tego samego dnia do mieszkania państwa Browarczyków zapukało SB.
- Esbecy byli wulgarni i opryskliwi. Żądali, by wskazać miejsce, gdzie brat trzyma kontakty do opozycjonistów. Grozili i straszyli, ale w końcu wyszli - opowiada siostra zamordowanego.
Następnego dnia rodzice Tolka udali się do szpitala. Oficjalny protokół z sekcji zwłok podaje, że Antoni Browarczyk zmarł 23 grudnia. Z tą wersją nie zgadza się jednak rodzina zabitego chłopaka. - Mama dotykała ciała brata. Było zimne. Komunistom chodziło o czas, który był potrzebny do zatuszowania sprawy. Na wydanie zwłok Tolka czekaliśmy 2 tygodnie - zaznacza pani Grażyna.
Władze zabroniły też umieszczenia klepsydry w gazetach i dawania wywiadów. Trauma spowodowana śmiercią Antoniego odbiła się na całej rodzinie Browarczyków. - Kruczoczarne włosy mojej mamy w ciągu jednego dnia zrobiły się siwe - mówi pani Grażyna. - Mój tata przeszedł zawał, a później wylew. Przez 10 lat był sparaliżowany i przykuty do łóżka. Ja w tamtym okresie często mdlałam, szczególnie na widok milicjantów. "Skoro oni zastrzelili Tolka, to przyjdą po mnie i też zabiją" - myślałam.
13 grudnia o 18.30 odbędzie się odsłonięcie pomnika Ofiar Stanu Wojennego w Parku im. M. Konopnickiej (Wały Jagiellońskie). Prawdopodobnie w tym miejscu zginął Antoni Browarczyk. Pomnik ma formę tablicy z brązu, przedstawiającej sylwetkę leżącego 20-letniego mężczyzny, przykrytego flagą "Solidarności". Monument upamiętnia wszystkie ofiary stanu wojennego przez pryzmat A. Browarczyka.