Nie obalenie Saddama Husajna, nie pokonanie Państwa Islamskiego i nie coraz większy parasol Iranu, ale obecność papieża ma szansę tchnąć nowe życie w zrujnowany wojnami i terrorem Irak. Nad rzekami Babilonu płacz beznadziei miesza się z wolą przetrwania.
Ten tekst miał być pisany gdzieś między Bagdadem, Mosulem, Karakosz a kurdyjskim Irbilem. Chcieliśmy być tam przed papieżem, by na własne oczy zobaczyć, do jakiego Iraku przybywa Franciszek. Niestety, najpierw przedłużająca się procedura wizowa, a ostatecznie złożona sytuacja pandemiczna pokrzyżowały nam plany i do Iraku nie pojechaliśmy; ale pozostaje mieć nadzieję, że w chwili, gdy ukazuje się ten numer GN, papież jednak jest na miejscu, że jemu pandemia nie przeszkodziła w pielgrzymce (choć źródła watykańskie dały do zrozumienia, że może być odwołana w ostatniej chwili).
Czasem w mediach można było usłyszeć pytanie: po co papież właściwie jedzie do Iraku? A przecież pytanie powinno brzmieć: jak to możliwe, że na ziemi Abrahama nie pojawił się dotąd żaden następca św. Piotra (choć było to wielkie marzenie m.in. św. Jana Pawła II). Pomijając symboliczne i duchowe znaczenie tych ziem dla Żydów, chrześcijan i muzułmanów, to także charakterystyczny dla Franciszka gest zwrócenia uwagi na tych, którymi świat generalnie już się nie interesuje. „Papieska pielgrzymka to odpowiedź dla tych, którzy myśleli, że ta ziemia nie jest już warta zachodu” – przeczytałem trafny komentarz. I choć każdy w Iraku wiąże z tą wizytą inne nadzieje, a czasem chce ubić na niej polityczny interes, to jest to przede wszystkim podróż o znaczeniu duchowym, zarówno dla podzielonej i skonfliktowanej większości muzułmańskiej, jak i zdziesiątkowanej przez terror ISIS mniejszości chrześcijańskiej. Nie zrozumiemy znaczenia tej pielgrzymki, jeśli nie uświadomimy sobie, że papież jedzie do kraju, w którym wszystko jest przeniknięte religią – niezależnie od tego, czy nazwiemy to upolitycznieniem religii czy też ureligijnieniem polityki. Wystarczy spojrzeć na wniosek wizowy Republiki Iraku: po imieniu i nazwisku należy wpisać przynależność religijną, a dopiero później jest pytanie o narodowość, obywatelstwo i zawód. To dlatego w tej części świata każdy konflikt jest tak intensywny i często nierozstrzygalny – tu nigdy nie chodzi tylko o politykę.
„Bóg z nami”, ale…
Miałem nadzieję spotkać się na miejscu m.in. z takimi osobami, jak Nasser z Karakosz, miasta na Równinie Niniwy, znanego w Iraku bardziej jako Al-Hamdanijja lub Bakhida. Przed zajęciem przez tzw. Państwo Islamskie było to niemal wyłącznie miasto chrześcijańskie. Nasser w różnych mediach opowiadał o swojej ucieczce, o rodzinie i sąsiadach, którzy z dnia na dzień musieli zostawić wszystko i wyjechać. Wielu z nich do dziś nie wróciło. Niektórzy zaryzykowali i wrócili, gdy rząd iracki ogłosił pokonanie dżihadystów. Powoli wróciły do życia parafie, teatry, tzw. normalne życie. Na powrót większości chrześcijan m.in. do Karakosz liczą iraccy biskupi i mają nadzieję, że ośmieli ich do tego właśnie wizyta papieża. Franciszek według planu ma odwiedzić również to miasto, gdzie już tydzień przed jego przyjazdem na niemal wszystkich słupach powiewały flagi Watykanu i Iraku, niektóre ozdobione podobizną papieża. To wyraźnie ożywia ponury pejzaż, jaki zafundowali miastu najpierw dżihadyści w postaci splądrowanych, spalonych lub całkowicie zniszczonych domów, a następnie oddziały armii irackiej, która niszczyła w mieście kryjówki bojowników ISIS. Nasser wrócił do Karakosz w 2019 roku, wcześniej znalazł schronienie w irackim Kurdystanie (region administracyjnie jest częścią Republiki Iraku, choć posiada bardzo szeroką autonomię). Ale wielu członków jego rodziny, którzy uciekli tak jak on, trafiło do Australii i Niemiec.
Nasser wrócił, choć ma świadomość, że ogłoszone przez rząd zwycięstwo nad ISIS nie jest do końca realne – uśpione komórki dżihadystów nadal przeprowadzają ataki w niektórych częściach Iraku i w każdej chwili mogą odzyskać siłę. Także dlatego, że w wielu regionach, tam, gdzie dominują muzułmanie sunniccy (większość Iraku zamieszkują szyici), Państwo Islamskie miało i nadal ma wsparcie lokalnych społeczności. – Może nas to dziwić lub bulwersować, ale od niejednej już osoby usłyszałem, że za ISIS to przynajmniej sądy działały sprawniej – mówi mi jeden z mieszańców Kurdystanu. Mimo to Nasser i tysiące innych chrześcijan postanowili wrócić do siebie – nie tylko do Karakosz, ale także do Mosulu (znajdującego się ok. 20 km od Karakosz), który samozwańczy kalif Al-Baghdadi ogłosił iracką stolicą swojego kalifatu i gdzie również ma pojawić się papież. Dom Nassera został już wyremontowany, ale żona zastanawiała się, czy nie warto jednak z dziećmi wyjechać za granicę. Ze względów bezpieczeństwa.
W mieście Bartala, również na Równinie Niniwy, mieszka Sargon – z nim także nie uda nam się spotkać z powodu niedoszłego wyjazdu, ale on i jego rodzina mają nadzieję, że wizyta papieża doda odwagi chrześcijanom, bo „życie nie jest takie jak wcześniej, nie ma w tym smaku, nawet ci chrześcijanie, którzy wrócili do miasta, mówią, że chcą wyjechać, aby znaleźć stabilizację” – czytam jego wyznania zebrane przez irackich dziennikarzy Hadi Mizban z Karakosz i Samji Kullab z Bagdadu. Sargon dodaje, że on sam też chciałby odejść, gdyby mógł, ale jego matka mówi mu, że chce umrzeć w Iraku. „Próbuję zmienić jej zdanie i powiedzieć jej: podróżujmy i żyjmy bez zmartwień i strachu… gdzieś, gdzie nie zostalibyśmy wypędzeni z naszych domów” – powiedział. „Mówi mi, że powinniśmy zostać i że Bóg jest z nami” – dodał.
Chrześcijanie w pułapce
Papież ma świadomość, że chrześcijanie, których spotka w Iraku, mają w większości dokładnie takie same obawy jak rodziny Nassera i Sargona. I że Karakosz czy Bartala i Mosul to niejedyne trudne miejsca na mapie. Również inne chrześcijańskie miasta na Równinie Niniwy praktycznie opustoszały, a według ostrożnych szacunków dziś wróciła do nich mniej niż połowa chrześcijan. Warto podkreślić, bo to w mediach jest niemal niezauważalne, że miejscowi biskupi nie ograniczają się tylko do „namawiania” współwyznawców do pozostania w imię zachowania starożytnych wspólnot chrześcijańskich (przypomnijmy – obecnych na tych ziemiach od I wieku!). Wszyscy wiedzą, że bez zapewnienia bezpieczeństwa i warunków do życia argumenty symboliczne czy historyczne to za mało. Dlatego Watykan od lat pomaga koordynować sieć katolickich organizacji pozarządowych udzielających pomocy w Iraku w zakresie edukacji, opieki zdrowotnej oraz odbudowy domów i infrastruktury. Zauważają to nie tylko media katolickie – ostatnio pisała o tym m.in. Mariam Fam, korespondentka agencji Associated Press, która podkreśliła, że „pomoc nie ma charakteru wyznaniowego – pomaga się muzułmanom i chrześcijanom”.
Spadek liczebności i słabnąca pozycja irackich chrześcijan rozpoczęły się jednak jeszcze przed terrorem Państwa Islamskiego. Tak naprawdę prześladowania zaczęły się zaraz po inwazji amerykańskiej na Irak, gdy żyjący tu od wieków chrześcijanie nagle zaczęli być traktowani – zupełnie niesłusznie – jako „agenci Zachodu”. Warto przypomnieć, że za Saddama Husajna to chrześcijanie byli najlepiej wykształconą częścią społeczeństwa, ale mimo to nawet wtedy nie mogli pełnić funkcji kierowniczych w różnych instytucjach i firmach państwowych. Gdy doszło do obalenia i stracenia Husajna, zaczęła się prawdziwa wojna domowa, a chrześcijanie nagle znaleźli się między młotem a kowadłem, tzn. między szyitami i sunnitami. – Szyici uważali, że jesteśmy blisko sunnitów, bo Saddam był sunnitą. Z kolei sunnici uważali, że jesteśmy bliscy szyitom, bo nie walczymy przeciwko Amerykanom – mówi mi ks. Douglas Bazi z Bagdadu, który wiele miesięcy spędził w niewoli jednej z bojówek.
Papież ewidentnie chce być we wszystkich tych miejscach, które do niedawna kojarzyły się chrześcijanom ze strachem. Dlatego w planie jest i Bagdad, w tym spotkanie z duchowieństwem w katolickiej katedrze obrządku syryjskiego, która była celem ataku terrorystycznego, i wspomniany Mosul, gdzie wszelkie ślady po chrześcijanach miały zniknąć, i spalona przez dżihadystów katedra w Karakosz, i wreszcie Irbil w irackim Kurdystanie (tu na stadionie przewidziano Mszę dla ok. 10 tys. osób), gdzie uciekła większość chrześcijan z Równiny Niniwy i innych części Iraku.
Bliźni muzułmanin
Trudno jednak nie wspomnieć o równoległym celu pielgrzymki papieża – czyli próby uleczenia ran i zasypania rowów wykopanych przez nieufność między chrześcijanami a muzułmanami. Doświadczeni terrorem wyznawcy Chrystusa są pełni obaw, bo do dziś na ich domach „różni ludzie” wypisują literę „N”, co oznacza „Nazarejczyków”, czyli chrześcijan, a taki napis na domu w praktyce oznacza często samozwańcze przejęcie go przez muzułmanów. Chrześcijanie mają w pamięci poparcie, jakiego Państwu Islamskiemu udzielali niektórzy z ich sąsiadów, pomagając nawet w rabowaniu ich domów. Ale dziś równie mocno obawiają się także rosnących w siłę proirańskich szyickich milicji, które ewidentnie przejmują kontrolę nad coraz większymi obszarami kraju. Dlatego warto z równą uwagą śledzić te punkty podróży papieża, w których będzie spotykał się z muzułmańskimi przywódcami. To przede wszystkim trzy najważniejsze wydarzenia: wizyta w mieście An-Nadżaf, absolutnym numer jeden na duchowej mapie wszystkich szyitów, bo to tam znajduje się meczet z grobem kalifa Alego, kuzyna i zięcia Mahometa; następnie spotkanie z przywódcą irackich szyitów Alim al-Sistanim; wreszcie najbardziej oczekiwane i symboliczne spotkanie międzyreligijne w An-Nasirijja, mieście znajdującym się w pobliżu biblijnego Ur, czyli ziemi Abrahama.
Nie mógł, choć bardzo chciał, przyjechać tu Jan Paweł II, bo w czasie negocjacji między stroną watykańską a rządową (mówimy o czasach Husajna) nie doszło do porozumienia co do warunków zapewnienia bezpieczeństwa papieżowi. Dziś nic nie wskazuje na to, by miało być choć trochę bezpieczniej niż w 2000 roku, wręcz przeciwnie, ale tym większe znaczenie ma obecność Franciszka właśnie w miejscu, z którego biją źródła wiary zarówno Żydów i chrześcijan, jak i muzułmanów.
Droga islamu
I trudno mówić o tym wyłącznie w kategoriach dyplomatycznych, politycznych, nawet tzw. dialogicznych, choć dialog i spotkanie to pewne ludzkie minimum, którego Irak potrzebuje jak wody. Ale jest w tej obecności papieża na ziemi Abrahama coś prorockiego, co wykracza poza wszelką protokolarną, polityczną i nawet kościelną poprawność. Nie da się ukryć, że również wielu muzułmanów, po doświadczeniu terroru ze strony Państwa Islamskiego, przeżywa poważny kryzys islamu i swojego miejsca w świecie ułożonym według jego zasad. Nie ma dokładnych liczb, ale wiadomo, że niemała część muzułmanów, w tym również w Iraku, najczęściej po kryjomu albo przechodzi na chrześcijaństwo, albo przynajmniej zaczyna się nim interesować. Z jakiegoś powodu przygotowania do pielgrzymki papieża zbiegły się z informacją, że 12-letnia szyicka dziewczynka codziennie rano przychodzi do kościoła w Basrze (na południu Iraku) i modli się przed figurą Maryi. To może nie jest jeszcze samo w sobie dziwne, bo muzułmanie mają dużą cześć dla Maryi, ale zdumiewające są słowa, jakie od dziewczynki usłyszał miejscowy biskup: „Nie wiem dokładnie, kim jest Maryja. Ale ta kobieta sprawia, że nigdy nie wracam z pustymi rękami”. Przywykliśmy patrzeć na muzułmanów albo przez pryzmat terroryzmu, albo przez okulary poprawności politycznej, która wyklucza możliwość potraktowania islamu jako pewnego przygotowania gruntu do przyjęcia pełni Objawienia, jakie dokonało się w Jezusie Chrystusie. Wyraźne parcie Franciszka do podtrzymywania dialogu z muzułmanami jest jakimś prorockim znakiem, którego znaczenie i sens zapewne jeszcze będziemy odkrywać. •