107,6 FM

W Charkowie dramatycznie brakuje leków

"W aptekach trzeba czekać pięć godzin w kolejce, a i tak prawie nic w nich nie ma. Zresztą, to jest bardzo niebezpieczne, bo od pięciu dni ostrzeliwują nas bez przerwy" - mówi ks. Mikołaj Bieliczew, który opiekuje się ludźmi, ukrywającymi się w piwnicach domu zakonnego marianów.

W intensywnie ostrzeliwanym przez wojska rosyjskie Charkowie brakuje leków. Tymczasem ludzie, którzy pozostali w mieście, to w większości osoby w podeszłym wieku i chorzy.

ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]

Pomimo zagrożenia dwóch zakonników pozostało w Charkowie, by nieść pomoc potrzebującym. - Nie jesteśmy załamani. Cierpienie zjednoczyło nas, wszyscy sobie pomagają, dzielą się żywnością. To przykłady codziennej świętości o jakiej pisał papież Franciszek w "Gaudete et exsultate". Takimi świętymi codzienności są m.in. miejscowi lekarze - mówi ks. Mikołaj.

Przyjechała właśnie do naszego domu karetka do jednej starszej pani. Ci lekarze to są fantastyczni ludzie. Pojawili się w ciągu siedmiu, ośmiu minut i to w trakcie ostrzału. Lekarz sam jest ranny w głowę odłamkiem miny, ale wciąż jeździ do chorych. To wspaniały przykład służby innym.

Największy problem to obecnie brak leków. Ze względu na ostrzały zaczyna drastycznie brakować środków pierwszej pomocy: bandaży, opasek uciskowych i antybiotyków.

Pomoc dociera do Charkowa, ale w skali całego miasta jest niewystarczająca. Jak powiedział wczoraj mój znajomy wolontariusz: jeśli dzisiaj człowiek poważnie zachoruje, to musi iść do spowiedzi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama