107,6 FM

Mieszkańcy Makarowa i Borodzianki wracają do zrujnowanych miast, by usuwać ślady rosyjskiej okupacji

Mieszkańcy Makarowa i Borodzianki w obwodzie kijowskim wracają do zrujnowanych miast, by usuwać ślady rosyjskiej okupacji. "O budynek toczyły się ciężkie walki, później trzeba było z niego usunąć pozostawione przez Rosjan miny" - mówi PAP Ołeksandr, właściciel szpitala dla zwierząt w Makarowie, w którym okupujący część miasta Rosjanie urządzili siedzibę swojego sztabu.

Wokół dróg prowadzących do niemal 10-tysięcznego Makarowa nadal dostrzec można spalone czołgi i wozy opancerzone rosyjskiego wojska, zniszczone mosty i leje po bombach. Do miasta wraca coraz więcej mieszkańców, którzy razem z wojskiem i wolontariuszami starają się uprzątnąć wojenne zniszczenia.

SYTUACJA NA UKRAINIE: Relacjonujemy na bieżąco

"Z Makarowa wyjechałam z rodziną po dziewięciu dniach od rozpoczęcia inwazji - na podwórko sąsiada spadła bomba, uznaliśmy, że nadszedł czas na wyjazd" - mówi PAP 17-letnia Włada. "Od 24 lutego (gdy rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę - PAP) nie mogliśmy oderwać się od telefonów, stale śledziliśmy wiadomości. Do naszej piwnicy wprowadzili się sąsiedzi" - dodaje.

"Przez te dziewięć dni ciągle słychać było walki, z okna przez lornetkę liczyłam jadące w stronę miasta rosyjskie czołgi, pewnego dnia przyjechało ich aż 91. Od razu przekazałam tę informację naszej armii" - wspomina.

"Do Makarowa wróciliśmy, gdy orki (Rosjanie - PAP) uciekły; przez pierwsze dni nie mogłam przyzwyczaić się do widoku zrujnowanego miasta" - przyznaje Włada.

"Gdy ich wypędziliśmy, Makarów wyglądał jak martwe miasto. Przypominał obrazy z Czarnobyla, które pamiętam z dzieciństwa" - wskazuje 40-letni żołnierz Rusłan. "Wszystko pokryte było sadzą i pyłem, miałem wrażenie, że miasto wypełniło żelazo i gruzy" - dodaje.

Ira, pracująca w przedszkolu 30-letnia psycholog, mówi PAP, że o zniszczeniu swojego mieszkania dowiedziała się ze zdjęcia, które dostała od mera Makarowa, gdy z rodziną przebywała w Buczaczu na zachodzie Ukrainy. "Teraz mieszkamy razem z mamą; nie wiem, co będzie dalej, nie wiem, kiedy odzyskam swoje mieszkanie" - mówi.

Ołeksandr, właściciel znajdującego się na północy miasta szpitala dla zwierząt, w którym Rosjanie urządzili swoją siedzibę, ocenia, że sprzątanie budynku i przywrócenie go do użytku zajmie wiele miesięcy. "Pozabijali leczone przez nas zwierzęta" - mówi, pokazując zdjęcie zabitego przez Rosjan psa.

Przy polu golfowym na skraju miasta, gdzie toczono najcięższe walki, nadal leżą części sprzętu wojskowego - w tym czołgi czy rakiety - a także zabite zwierzęta i pozostałości po rosyjskich okopach. Na pobliskim polu zbierane są resztki zestrzelonego pociskiem Stinger śmigłowca oraz szczątki lecących nim rosyjskich pilotów.

Oczyszczający teren eksperci zapowiadają, że wkrótce przeprowadzą kontrolowaną eksplozję niewypałów transportowanych zestrzelonym śmigłowcem.

W Andrijiwce, zrównanej niemal z ziemią wsi między Makarowem a Borodzianką, domy znaczone są żółtym pytajnikiem który oznacza, że trzeba je sprawdzić przed powrotem właścicieli, oraz kropką tego samego koloru, sygnalizującą brak min. Domy, których bramy pomalowano farbą białą, były w czasie okupacji zamieszkiwane przez Rosjan.

Wiktor, 45-letni wicedyrektor lokalnego oddziału banku w Borodziance, w którym Rosjanie założyli sztab dla swojego dowództwa, mówi, że w budynku mieszkało 30 żołnierzy. "Wyjeżdżając, zabrali twarde dyski komputerów, na samym początku zniszczyli wszystkie kamery, ale zapomnieli zabrać listy mieszkających tu oficerów" - wskazuje. Otaczające bank domy zajmowali szeregowi żołnierze. Wszystkie budynki oznaczono literą "V" - jednym z symboli rosyjskiej inwazji.

Chociaż na ulicach Borodzianki widać wracających do miasta ludzi, gruzy zniszczonych bloków nadal wypełniają doły wydrążone przez spadające na miasto bomby.

 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama