107,6 FM

Samotność, która doskwiera

Natłok słów, spotkań, przelotnych obecności, wrażeń. Taki jest kontekst naszej codzienności – obowiązków, które podejmujemy i dokonywanych przez nas wyborów. Musimy czymś wypełnić dzień, jednak nie zawsze wynika to z jakiejś zewnętrznej konieczności. Czasami to po prostu nasz wybór – ucieczka przed samotnością.

Samotność doskwiera. Nierzadko tylko nudą, gdy z braku zajęć nie za bardzo wiemy, czym zaabsorbować nasz umysł i na czym skupić uwagę. Szczerze mówiąc dawno nie doświadczyłem nudy, wiem jednak, że są tacy, którzy wolnego czasu mają więcej i nie zawsze potrafią go wypełnić. Wówczas pojawia się paląca potrzeba drugiego – jego obecności, słów, szumu, który wokół siebie robi. Zdarza się, że drugi, bliźni, jest nam potrzebny, aby wypełnić naszą nudę, zająć nas czymś; czasami też po to, abyśmy mieli do kogo skierować nasze słowa; gdy go nie ma, nuda męczy nas sobą; zaczyna nas także straszyć samotnością.

Bywa jednak i tak, że samotność doskwiera nie dlatego, że brak nam inwencji do działania, ale dlatego, że nie potrafimy być sami z sobą. Nie jest to tylko zwykła nieumiejętność, ale często także obawa, że gdy pozostaniemy w takim stanie, odsłoni się w nas cała przestrzeń naszych nieuporządkowań i bezradności. Skąd się one w nas biorą? Czasem z ran, które inni nam zadali, czasem z win, które my w sobie nosimy i których nie chcemy dopuścić do głosu. Zdarza się bowiem, że doznane krzywdy spoczywają w nas głęboko uśpione i przysypane codziennością. Wydaje się nam, że dawno zostały pogrzebane, zapomniane i wybaczone. Jednak w rzeczywistości żyją one w nas stłumione i skrzętnie ukryte, dopóki na światło dzienne nie wywoła ich samotność. Podobnie bywa z wyrzutami sumienia. Łatwo je zasłonić bieżącymi sprawami, opracować finezyjną narracją, wytłumaczyć i usprawiedliwić. Stosujemy nierzadko bardzo subtelne środki, żeby wymknąć się ich dręczącym atakom. Niestety, cały ten tumult, który wokół siebie wzniecamy, na nic się nie przyda, gdy na scenę wkracza samotność. Pustka, którą wnosi, nieuchronnie wywoła wszystkie te koszmary, których tak bardzo chcielibyśmy uniknąć. Nic dziwnego. Nieobecność drugiego sprawia, że czujemy się niepełni, niekompletni, często bezradni. Czy można wyobrazić sobie lepsze tło dla naszych wewnętrznych strachów?

Trud samotności skłania nas więc do tego, aby znaleźć sobie rozmaite koła ratunkowe – sposoby radzenia sobie z nieobecnością drugiego, a często także sposoby ucieczki. Jest ich bardzo wiele. Praktycznie wszystko, w pewnych warunkach, może nam posłużyć do zagłuszenia samotności. Nie znaczy to jednak, że poradziliśmy sobie z nią w sposób konstruktywny. Wymyślone przez nas „zagłuszacze” i rozmaite sposoby ucieczki bywają skuteczne tylko na krotką metę. Potrafią przynieść ulgę, owszem, ale nie na długo. Prędzej czy później przestaną działać, a wówczas samotność znów nas zaatakuje – bywa, że z jeszcze większą mocą. Jak zatem radzić sobie z samotnością? Oczywiście, nadmiar wolnego czasu trzeba dobrze organizować, zranienia, które budzi samotność, należy leczyć, winy wyznawać, a popełnione krzywdy naprawiać, aby sumienie nie miało nam czego wyrzucać. To jednak nie wszystko. Ostatecznie bowiem tym, co doskwiera nam najbardziej w naszej samotności, jest brak drugiego. Brak tak naprawdę pozorny. W rzeczywistości bowiem nigdy nie jesteśmy sami, a to, co przeżywamy często jako pustkę w nas i wokół nas, faktycznie jest przestrzenią ukrytej, wszechogarniającej, Bożej obecności. To nie złudzenie. Bóg jest nieustannie blisko i bez ustanku towarzyszy nam swą miłością. Jej odkrycie może przemienić się w fascynujący dialog, którego nikt i nic nie zdoła zastąpić. Jeśli nauczymy się żyć w jego perspektywie, nasza samotność stanie się spotkaniem; jeśli nie – zawsze już będziemy przed nią uciekać, a ona wszędzie zdoła nas odnaleźć. Nawet w domu pełnym najwspanialszych gości.

 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama