107,6 FM

Św. Katarzyna de’Ricci

Stosunkowo łatwo wyobrazić nam sobie kogoś, kto jako święty zostaje obdarzony stygmatami – widzialnymi znakami męki Chrystusa.

Stosunkowo łatwo wyobrazić nam sobie kogoś, kto jako święty zostaje obdarzony stygmatami – widzialnymi znakami męki Chrystusa. To ktoś tak bardzo miłujący Boga Ojca, że dosłownie współcierpi z Jego Synem. Czy jednak równie łatwo może nam przyjść na myśl ktoś, kto zostaje wyniesiony do chwały ołtarzy, rezygnując ze stygmatów? Ano właśnie... a to przypadek dzisiejszej świętej. Urodziła się we Florencji w roku 1522. Gdy w wieku 6 lat straciła mamę wychowywała ją pobożna macocha. Potem była edukacja w klasztorze benedyktynek w Monticelli, a następnie wstąpienie w wieku 13 lat do klasztoru dominikańskiego św. Wincentego w Prato w Toskanii. Dalej przyjęcie habitu i imienia Katarzyna, liczne posty, umartwienia i szyderstwa ze strony współsióstr – wiadomo, przyszła nowa i chce być świętsza od papieża. Gdy jednak - począwszy od lutego 1542 roku - 20-letnia zakonnica zaczęła regularnie co tydzień wpadać w ekstazy, trwające od  czwartkowego południa do godziny 16:00 dnia następnego, gdy zaczęła w niezwykle plastyczny, wręcz realistyczny sposób przeżywać oczyma Matki Bożej Drogę Krzyżową, gdy w końcu doświadczenie Męki Pańskiej odciskało się na jej ciele ranami po biczowaniu, ranami od korony cierniowej, odciskiem drzewa Krzyża na ramieniu... oj wtedy wszystko w spokojnym klasztorze św. Wincentego w Prato uległo zmianie. Raz, że siostry nie mogły już mówić, że młoda zakonnica konfabuluje, bo wszystkie te cudowne rzeczy działy się dosłownie na ich oczach. Dwa, sprawa siostry Katarzyny trafiła do uszu generała zakonu dominikańskiego, którym był wówczas Alberto Las Casas.  I trzy, sam papież Paweł III wysłał komisję kardynalską dla zbadania niecodziennego zjawiska. Kiedy zaś kardynałowie nie stwierdzili ingerencji zewnętrznej i uznali nadprzyrodzony charakter tego, co staje się udziałem siostry Katarzyny, wtedy do klasztoru zaczęły zewsząd napływać tłumy pielgrzymów, pragnące na własne oczy zobaczyć świętą stygmatyczkę. Zobaczyć i poprosić o wstawiennictwo, modlitwę, a wręcz cud. Według zapisek, któregoś dnia u bram klasztoru pojawić się miała chora kobieta i poprosić „o rozmowę ze świętą mniszką”. Drzwi otworzyła jej sama Katarzyna i odpowiedziała: „Tu nie ma świętych. Święci są w niebie!”. Ponieważ jednak  kobieta usilnie prosiła o pomoc, stało się jej tak, jak uwierzyła i została uleczona. Niestety wszystko to sprawiło, że klasztor bardziej zaczął przypominać szpital i to szpital polowy w samym środku wojennych zmagań, niż dom modlitwy. Dlatego dzisiejsza patronka, wybrana już wówczas na dożywotnią przełożoną klasztoru w Prato, zaczęła usilnie modlić się do Pana o to, by oznaki Męki Pańskiej na jej ciele nie były aż tak widoczne. Po 12 latach jej modlitwa została w końcu wysłuchana i odtąd już uwaga wszystkich, którzy mieli okazję poznać św. Katarzynę osobiście, skupiała się nie na niej samej, ale na tym, co mówi przez nią Chrystus. Co mówi władcom o ich rządach, papieżom o Kościele, zwykłym wiernym o miłości Boga. Czy jednak nie cierpiała? Cierpiała i to bardzo, choć nie było to już tak spektakularne. Zmarła zresztą po długiej i ciężkiej chorobie w roku 1590. Kto taki? Św. Katarzyna to jasne, ale jak nazywała się z domu? Aleksandra Lukrecja Romola de’Ricci, od wstąpienia do dominikanek św. Katarzyna  de’Ricci.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama