Są miejsca w kopalniach, gdzie się zarabia dużo więcej niż 20 tys. zł, ale też takie, gdzie 5 tys. brutto

W ostatnim czasie dyskusje wywołał internetowy wpis minister funduszy i polityki regionalnej poświęcony zarobkom polskich górników. Minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz cytowała statystyki, według których średnie wynagrodzenie w górnictwie wynosiło 13,4 tys. złotych (dane za rok 2024). Na antenie Radia eM odniósł się do tego Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki. - Pani minister nie potrafi policzyć, że wynagrodzenia górnicze są różne w różnych okresach roku. Inaczej wyglądają wynagrodzenia w okresie grudzień-luty, gdy jest wypłata Barbórki, czternastki i nagrody rocznej, a jeszcze inaczej w okresie letnim, gdy tych nagród nie ma – mówił Jerzy Markowski.

Ekspert górniczy zwrócił uwagę, że w kopalniach zaczęto wdrażać zasadę, że największe przyrosty wynagrodzenia mają górnicy, którzy najwięcej wnoszą do wydobycia węgla, czyli pracujący na frontach ścianowych i przodkach. - Są miejsca w kopalniach, gdzie się zarabia dużo więcej niż 20 tys. zł, ale również takie, gdzie 5 tys. brutto. Inaczej jest wynagradzany pracownik uczestniczący w procesie wydobycia, a zupełnie inaczej ten na jego ostatnim fragmencie – mówił gość Radia eM.

Pytaliśmy również, czy rząd w kolejnym budżecie może ściąć dopłaty do górnictwa. - Sądzę, że nie zetnie. Najprawdopodobniej będzie musiał zweryfikować celowość wydawania tych środków. Moim zdaniem te pieniądze nie są spożytkowane w celu, dla którego są wydawane. Mają służyć bieżącej likwidacji zdolności wydobywczych w kopalniach, a tak naprawdę służą bieżącemu dotowaniu wydobycia, co jest niezgodne z regulacjami unijnymi – powiedział Jerzy Markowski. -Za połowę tej kwoty, którą budżet państwa przeznaczył w ubiegłym roku na górnictwo, można by było zrobić nowoczesne polskie górnictwo – dodał.